Film przemknął przez polskie kina i nadal gdzieniegdzie chyłkiem przemyka, niezauważony i niedoceniony, co pokazuje, że wśród kinomanów niewielu jest miłośników opery... albo że miłośnicy opery nader rzadko chodzą do kina. Choć w założeniu, jak można przypuszczać, miał być dla obu tych grup, to jednak tylko dla tych drugich może być gratką. Sporo się nad tym napracowali Davide Livermore, reżyser przedstawień operowych w wielu teatrach operowych na świecie, i Paolo Gep Cucco, dyrektor artystyczny w mediolańskiej La Scali i wielu innych operach. Podjęli się arcytrudnego zadania przeniesienia na ekran klasycznej opowieści o Orfeuszu i Eurydyce, wzbogacając ją o operowe arcydzieła i oprawę wizualną. Współczesna wersja mitu o ich miłości zaprezentowana jest w formie musicalowego widowiska w operowym entourage’u, rytmie operowych przebojów, m.in. Vivaldiego, Pucciniego czy Verdiego, łączonych z brzmieniami najzupełniej nowoczesnymi, i w kostiumach z domu mody Dolce & Gabbana. Orfeusz (w tej roli Valentino Buzza) po utracie Eurydyki (Mariam Battistelli) wyrusza do Grand Hades Hotel – świata umarłych i usiłuje odzyskać ukochaną. Po drodze spotyka osobliwe postaci i przechodzi głęboką wewnętrzną przemianę. Całość skąpana jest w onirycznej, baśniowej, surrealistycznej, spektakularnej scenografii jak z obrazów Salvadora Dalego. Film to uczta – zarówno dla oka, jak i dla ucha; już choćby z tego powodu warto zobaczyć to widowisko i machnąć ręką na towarzyszące wrażenie przerostu formy nad treścią.
Pomóż w rozwoju naszego portalu