Wszyscy, którzy mieli jakiekolwiek wątpliwości, podczas Światowych Dni Młodzieży mogli się przekonać, że papież Franciszek zyskuje przy bliższym poznaniu, rzec można – poznaniu bezpośrednim, a przede wszystkim pozbawionym komentarzy „uprzedzająco-sugerujących” ze strony nie zawsze życzliwych jemu i Kościołowi mediów. Franciszek nie jest Benedyktem XVI ani tym bardziej Janem Pawłem II. Jest sobą i ma własne, wypracowane przez lata duszpasterskiej posługi w Argentynie sposoby dojścia do człowieka. Do każdego człowieka, nie tylko do chrześcijanina pewnego swej wiary, ale także – albo przede wszystkim – do chrześcijanina wątpiącego, który daleko odszedł od Boga, a nawet do człowieka innej wiary lub niewierzącego. Owszem, tak jak jego poprzednicy na tronie Piotrowym wypełnia słowa Jezusa: „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mk 2, 17b), ale czyni to z właściwą sobie wrażliwością. Być może najmocniej papież Franciszek pokazał swą osobowość w oknie na Franciszkańskiej 3. Wiedział o oczekiwaniach młodych ludzi! Nie uciekł od nich! Pierwszego wieczoru mówił o krótkim życiu Macieja Szymona Cieśli, wolontariusza ŚDM, i jego śmierci, a następnie poprosił o chwilę ciszy i modlitwy. I... młodzi go posłuchali!
Pomóż w rozwoju naszego portalu