Reklama
Terroryzm polityczny w Niemczech zaczął się masowo rozrastać, kiedy prawo nienarodzonego dziecka do życia przestało być respektowane i kiedy w umysłach ludzkich na dobre zakorzenił się pogląd podobny do faszystowskiego, że aborcja to tak naprawdę nic nieznacząca operacja usunięcia „zespołu komórek”, tworu podobnego do maliny, podobna operacji na migdałki.
Nie byłam świadoma logiki tego moralnego wirusa. Nie zdawałam sobie sprawy z tego, że źródłem każdego morderstwa jest zerwanie z tabu zabijania. Że morderstwo bierze swój początek w zrozumieniu i usprawiedliwieniu tych, którzy zabijają.
Mówi się o przekroczeniu pewnych barier i tak jest również w tym przypadku.
Prywatne losy kobiet, które usunęły ciążę, związane są właśnie z przerwaniem owych barier, nawet jeśli myślą, że ich to nie dotyczy.
Usunięcie mojego dziecka mogłoby się wydawać bardzo osobistym przekroczeniem barier, ale nie byłam jedyną, która wtedy wpadła w sidła moralnego wirusa. Wraz z setkami tysięcy innych kobiet byłam tylko cząstką wielkiej maszynerii, ofiarą mniej lub bardziej świadomej liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. W mediach królowały wówczas eufemizmy określające aborcję mianem „przerwania ciąży”. Ale w tym biznesie nigdy nie brakowało i nie będzie brakować eufemistycznych określeń, mających na celu wprowadzenie ludzi w błąd. Próbowano sprzedać kobietom aborcję pod przykrywką wolności i samostanowienia - będącymi najważniejszymi fundamentami emancypacji kobiet.
Byłyśmy wydane na pożarcie podwójnej moralności, z której, zauroczone wizją wolności, nie zdawałyśmy sobie w ogóle - a jeśli już, to rzadko - sprawy. I tak bezwiednie wpadłyśmy w szpony wilków w owczej skórze, którzy z jednej strony próbowali przekonać nas, że każda aborcja to o jedną za dużo, i ubolewali nad wciąż rosnącą liczbą zabiegów, z drugiej strony wmawiali nam, że liberalizacja ustawy antyaborcyjnej jest jedynym rozwiązaniem. (Chodzi tutaj o wprowadzenie obowiązkowych konsultacji dla chcących usunąć ciążę kobiet w poradni dla ciężarnych, które miałyby za zadanie informować kobietę o innych możliwościach rozwiązania tego problemu. Jednak po takiej konsultacji każda kobieta miałaby możliwość legalnego przerwania ciąży do 12. tygodnia w każdej niemieckiej klinice - przyp. tłum.).
Wyrazem mojej podwójnej moralności, której wtedy nie byłam świadoma, był fakt, że z jednej strony kochałam wszystkie dzieci, nieważne, czy swoje, czy obce, i byłam w stanie zrobić dla nich wszystko, z drugiej zaś - milczałam, kiedy kobiety na ulicach wmawiały nam, że aborcja jest symbolem wolności, i nie zareagowałam odpowiednio wcześnie, aby powstrzymać te oszustki, które twierdziły, że występują w imieniu wszystkich kobiet - całego rodzaju żeńskiego.
W mediach wciąż podnoszą się głosy, że ustawa antyaborcyjna nie pomoże zmniejszyć liczby aborcji. Kryminalizuje ona tylko kobiety, ale w żaden sposób nie chroni ani matki, ani dziecka. Ale - jak doskonale widać na przykładzie zmiany światopoglądu całego społeczeństwa w kwestii aborcji - ustawodawstwo ma wielką moc!
Ja jestem najlepszym dowodem na to, że cel zliberalizowanego ustawodawstwa został osiągnięty. Będąc młodą kobietą, w wieku 28 lat poddałam się wpływowi poluźnionej ustawy. W 1975 r. SPD i FDP proklamowały dopuszczalność przerywania ciąży do określonego miesiąca z obowiązkową konsultacją w poradni. Trybunał konstytucyjny wprawdzie nie zgodził się na przyjęcie ustawy w takiej formie, ale wprowadził do niej pewne poprawki na rzecz liberalizacji ustawy antyaborcyjnej. Ustawy mają wpływ na ludzi, na ich postępowanie, powstrzymują albo zachęcają do popełnienia pewnych czynów. I fakt, że ustawy nie są w stanie powstrzymać ludzi od wszystkich wykroczeń, nie oznacza jeszcze, że odpowiednie ustawodawstwo nie ma prawa bytu.
Ci, którzy bagatelizują kwestię aborcji, nie czuli i nadal nie czują się odpowiedzialni za jej przyszłe skutki.
Niewielu ludzi ma tyle odwagi cywilnej, aby zadedykować kobietom, które usunęły ciążę, maksymę poetki austriackiej Ingeborg Bachmann: „Człowiek boi się prawdy”. Ludzie boją się powiedzieć kobietom prostą prawdę, że ich zabite dziecko jest dzieckiem. Zamiast tego udają, że nic wielkiego się nie stało, i udzielają im w ten sposób rozgrzeszenia. Z pewnością większość kobiet jest ofiarami, które już dostatecznie mocno zostały „ukarane”, ale to nie zwalnia ich od uświadomienia sobie tej prawdy.
Fragment książki Karin Struck: Widzę moje dziecko we śnie, której prezentację zamieściliśmy w poprzednim numerze Niedzieli.
Patroni medialni
Książkę można zamówić w księgarni internetowej
Telefon: (0-12) 411-08-66
Pomóż w rozwoju naszego portalu