Przynajmniej części starć między manifestantami antyrządowymi a siłami porządkowymi na kijowskim Placu (Majdanie) Niepodległości udało się uniknąć 21 stycznia dzięki postawie kilku księży prawosławnych i dwóch ukraińskich mnichów buddyjskich. Stanęli oni między demonstrantami a oddziałami sił specjalnych „Berkut”, nie dopuszczając w ten sposób do kolejnych walk. Niemniej jednak w ciągu dnia i wieczorem zginęło czworo manifestantów.
Rankiem 21 bm., po trwających całą noc starciach, dwaj księża z Ukraińskiego Kościoła Prawosławnego Patriarchatu Moskiewskiego (UKP PM) postanowili samorzutnie stanąć między obu stronami, które dzięki temu przestały nawzajem strzelać do siebie gazem łzawiącym, kamieniami i butelkami z „koktajlem Mołotowa”. Cały wczorajszy dzień był na Majdanie spokojny, a wielu protestujących, wśród których dużą część stanowiły kobiety i młode dziewczęta, podchodziło nawet do funkcjonariuszy Berkutu i rozmawiało z nimi. Inni oglądali spalone autobusy, wiele osób robiło sobie pamiątkowe zdjęcia.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Nie wszyscy jednak „berkutowcy” byli nastawieni pokojowo – część z nich agresywnie reagowała na jakikolwiek kontakt z ludźmi z Majdanu twierdząc, że wszyscy oni złamali prawo i powinni zostać ukarani. Później w internecie pojawiło się nagranie wideo, pokazujące, jak w ciągu dnia celowano do operatora V kanału telewizji, niszcząc mu kamerę.
Duchowni, którzy stali między obu stronami, zmieniali się co pewien czas. Byli to głównie prawosławni, najczęściej z Ławry Kijowsko-Pieczerskiej i Cerkwi „Dziesięcinnej”, należących do UKP PM. Dwaj kijowscy mnisi buddyjscy znaleźli się na Majdanie, aby – jak to przypomnieli – protestować pokojowo tak, „jak robili to niegdyś Mahatma Gandhi i Martin Luther King”.
Gdy księża prawosławni odprawiali na Placu tzw. Całonocne Czuwanie, rozpoczęły się pojedyncze starcia milicji z manifestantami. „Zaczęto rzucać «koktajle Mołotowa» i sytuacja zrobiła się bardzo poważna. Na naszych oczach płonęli żołnierze Berkutu. Jeden koktajl rozerwał się nisko nad głowami kilku z nich, cudem ocaleli” – napisał na swej stronie w Facebooku ks. Alipij (Switłyćkyj). Dodał, że „coś palącego” spadło mu na riasę [sutannę], ale była ona mokra od śniegu i nie zapaliła się. „A ojciec Sergiusz [drugi kapłan czuwający] najbardziej obawiał się, żeby mu nie spalili jego wspaniałej brody” – zakończył żartem swój zapis zakonnik prawosławny.