Reklama

Nie każdy biskup chodzi na pielgrzymki

Bp dr Józef Szamocki ideę chrześcijańskiego pielgrzymowania kultywował od najmłodszych lat. Początkowo były to pątnicze wędrówki obejmujące miasta polskiego Wybrzeża. Kolejny etap to pielgrzymowanie, które zawiodło do dalekich krajów i przyjęło formę posługi misyjnej. Obecnie, pełniąc funkcję biskupa pomocniczego diecezji toruńskiej, bp dr Józef Szamocki nadal pieszo pielgrzymuje na Jasną Górę, a w roku ubiegłym wędrował do Santiago de Compostela

Niedziela toruńska 33/2011

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

- Dlaczego Ksiądz Biskup zdecydował się pielgrzymować?

- To jest związane z historią. Tak się złożyło, że któregoś roku, kiedy byłem w seminarium w Pelplinie, dowiedziałem się, że i klerycy, i znajomi wędrują z północy do Częstochowy z pielgrzymką warszawską. Zapytano mnie, czy nie poszedłbym razem z nimi, i tak to się zaczęło. W tamtych czasach człowiek za bardzo nie był informowany, gdyż nie było nagłaśniane to, że pielgrzymki w ogóle chodzą. Zwyczaj pielgrzymowania nie był mi obcy, ponieważ w tradycji mojej rodzinnej parafii było coroczne wędrowanie na odpust Trójcy Świętej z Gdyni do Wejherowa: jednego dnia szliśmy, a drugiego wracaliśmy. Bywały takie pielgrzymki, gdzie władze nie pozwalały iść głównymi drogami, więc wówczas szło się dookoła.

- Pielgrzymował Ksiądz Biskup od najmłodszych lat, od czasów seminaryjnych do Częstochowy. Na różnych etapach życia różny był udział Księdza w tych pielgrzymkach. Proszę powiedzieć o posłudze biskupiej, bo jednak nie każdy biskup chodzi na pielgrzymki…

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

- Myślę, że stanowi to kontynuację osobistej potrzeby bycia pielgrzymem. Jest to pragnienie, by samemu korzystać z łask pielgrzymowania; wewnętrzne przekonanie, że to także moja droga, dzięki której dojdę do Nieba. Jednocześnie nowa posługa to nowe wyzwanie, a przecież biskup zawsze jest ze swoim Kościołem - tutaj akurat diecezja toruńska, toruńska pielgrzymka, w której też chodziłem, w której w latach 80. XX wieku byłem kierownikiem jednej z grup. To po prostu potrzeba serca: by być z tymi, którzy pielgrzymują. Jako biskup czuję się bardzo zjednoczony z tą cząstką diecezji, bo przecież, gdzie są jakieś akcje duszpasterskie, tam też są biskupi. Biskup Andrzej dojeżdża na pielgrzymki i w ten sposób towarzyszy pielgrzymom. Bywały takie lata, gdy były jeszcze jakieś inne zajęcia w diecezji i nie mogłem pójść, to dojeżdżaliśmy z Biskupem Andrzejem na zmianę. Gdy Biskup Andrzej dojeżdża na pielgrzymkę, stara się choć przez jakiś czas wędrować z pątnikami. Zawsze też głosi Słowo Boże. Moja obecność na szlaku pielgrzymkowym przejawia się w ten sposób, że jak już wędruję z pielgrzymką, staram się iść cały dzień z jedną grupą i wtedy rzeczywiście dzielę los pielgrzyma od rana do wieczora: z jego postojami, posiłkami i wszystkim, co się dzieje. Włączam się także w pracę księży. W każdej grupie głoszę homilię. Ma to miejsce na ogół po pierwszym etapie wędrowania, jeszcze przed południem. Słowo to nawiązuje do programu duszpasterskiego.

- W naturalny więc sposób to pielgrzymowanie Księdza Biskupa różnie wyglądało. Zmieniają się ustroje polityczne, zmieniają się ludzie. Czy zatem kiedyś pielgrzymi byli inni niż teraz?

- Sądzę, że duch pielgrzymowania i to pragnienie oraz potrzeba są te same. Na pewno okoliczności pielgrzymowania są różne. Z pielgrzymką warszawską wędrowałem w drugiej połowie lat 70. XX wieku. Wówczas bardzo narastał w kraju stan kryzysu. Ludzie szli generalnie po to, aby w jakiś sposób wyrazić także swój sprzeciw. Jednocześnie szukali u Pana Boga pomocy, bo skoro po ludzku nie było już możliwości naprawienia sytuacji, to niech Pan Bóg sprawi cud. Taki charakter wówczas też odczuwałem na tej pielgrzymce, bo choć byłem klerykiem, szedłem jako zwyczajny pielgrzym niezaangażowany w jakiekolwiek czynności. Pamiętam pielgrzymkę z 1978 r., kiedy naprawdę szły tłumy: było nas wtedy chyba 30 tysięcy! Wówczas był powód, dla którego się szło. Obecnie ludzie nie muszą już tyle chodzić, mogą jeździć czy nawet latać po całym świecie. Zmieniła się zatem forma, dzięki czemu ruch pielgrzymkowy rozrasta się i łącznie pielgrzymów jest więcej niż wtedy, kiedy chodziły te tłumy. Ludzie nadal więc mają to pragnienie pielgrzymowania, nawiedzania sanktuariów, modlitwy, latają do Ziemi Świętej czy odległej Guadalupy. Przyglądając się już tylko naszej, toruńskiej pielgrzymce, kiedyś było to niesienie pomocy Janowi Pawłowi II. Niegdyś cała diecezja chełmińska zjeżdżała się do Torunia, bo to był zryw dla Papieża. I wtedy znowu były tłumy - pamiętam, że jak prowadziłem grupę zieloną z Chojnic, to szło ponad tysiąc osób. Teraz cała pielgrzymka mniej więcej tyle liczy. Ludzie, których pielgrzymi spotykają na trasie, można powiedzieć, że także nie zmieniają się. Serca mają te same, ale wszelkie warunki, w jakich przyjmują pątników, są zdecydowanie lepsze, ale to wynika po prostu z tego, że czasy się zmieniły. Generalnie jednak ludzie są tak samo serdeczni i otwarci.

Reklama

- Pielgrzymka więc idzie z duchem czasu, aczkolwiek Duch pozostaje ten sam…

- Tak, pragnienia serc są zupełnie te same. W tamtych czasach ludzie szli, szukając powołania, czy zanosili swoje problemy. Rytm pielgrzymki, a raczej to, co ukryte jest w danej grupie, najlepiej można usłyszeć na nowennach i modlitwach - prośbach, które są zanoszone. I przed laty, i dzisiaj ludzie modlą się o rozeznanie powołania, o dobrego męża czy żonę, o nawrócenie taty, żeby mama miała lżej albo żeby ktoś znalazł pracę. Życie to samo, co kiedyś, i tak samo oddawane Panu Bogu.

- Mówi się „ach, ta dzisiejsza młodzież”, a przecież na pielgrzymki chodzi dużo młodych. Czym różnią się współcześni młodzi pątnicy od tych wędrujących kilkanaście lat temu?

- Myślę, że jest to ta sama młodzież, którą pamiętam, jak niegdyś chodziłem na pielgrzymki. Ci młodzi potrzebują siebie nawzajem, potrzebują rozmów o wartościach wyższych. Trzeba jednoznacznie powiedzieć, iż jest to także młodzież pokaleczona w życiu, z pewnymi poranieniami. Jednak, czy ona jest lepsza, czy gorsza? To trudny podział, bowiem niegdyś młodzież miała inny świat zewnętrzny: bez komórek, SMS-ów, e-maili. Zmienił się także sposób ekspresji, wyrażania w grupie, co też jest po części efektem postępu technicznego. Zatem choć trudno porównywać młodzież dzisiejszą z ówczesną, to duch ofiarności pozostał ten sam, modlitwy te same i bąble na nogach te same. Nie jest to więc problem „lepszy - gorszy”, tylko inny sposób wyrazu tego, co się w sercu czuje.

- Przeciwnicy pieszych pielgrzymek mówią często: „Szkoda zdrowia, szkoda czasu”. Jak odeprzeć te argumenty?

- Ze zdrowiem zupełnie bym się nie zgodził, bo uważam, iż moją dość dobrą kondycję i zdrowie zawdzięczam temu właśnie, że chodzę. Ja naprawdę po każdej pielgrzymce nabieram sił, także fizycznych. Wędrując, człowiek wzmacnia odporność na ból, ćwiczy pokonywanie przeciwności - po prostu hartuje się. Te same argumenty można podać każdemu, kto wybiera się nad wodę: Szkoda zdrowia, bo reumatyzmu dostaniesz albo szkoda zdrowia, bo idziesz w góry, a po co się będziesz męczył. Jest to więc argument nie do przyjęcia, bo ludzie na pielgrzymce wręcz przeciwnie: odzyskują zdrowie. Jeśli chodzi o czas, to zależy od koncepcji tego, jak ja ten czas chcę spędzać. Tak naprawdę szkoda czasu na siedzenie cały dzień przed komputerem, telewizorem. Lepiej wyjść do ludzi, otworzyć się na nich i na Pana Boga tym samym. Generalnie rzecz biorąc ci, co zaczynają chodzić na pielgrzymki, już chodzą co roku, bo to ich wciąga. Nie żałują wtedy czasu, a raczej tak go sobie organizują, by móc pójść na pielgrzymkę.

- Na czym zatem polega fenomen pieszych pielgrzymek?

- Myślę, że to jest odpowiedź na tajemnicę obecności Pana Boga w naszym życiu. Wiemy, że człowiek jest pielgrzymem, bo w jakiś sposób zostało nam to objawione. Najbardziej czytelnym obrazem naszego pielgrzymowania do Pana Boga jest właśnie piesza pielgrzymka. To wtedy najbardziej identyfikujemy się z tym, co w nas samych - wtedy najbardziej jesteśmy pielgrzymami.

- W ubiegłym roku w niewielkiej grupie pielgrzymował Ksiądz Biskup do Santiago de Compostela. Czy wam udało się ten czas również przeżyć jako rekolekcje w drodze, jak często mówimy o pielgrzymkach na Jasną Górę.

- Pielgrzymowanie na Jasną Górę to rzeczywiście rekolekcje w drodze. Czas jest wypełniony, zaplanowany. Trzeba włączać się w śpiew, modlitwy i słuchać konferencji. Bagaż jest podwożony na nocleg. Natomiast na Camino pielgrzym jest zdany na siebie. Musi się zatroszczyć o wszystko sam, nawet o codzienną Eucharystię, co w praktyce dla osób świeckich nie jest wcale łatwe, choć dla chcących możliwe. Camino to bardziej rekolekcje na „pustyni”. Trzeba ciągle odnawiać w sercu świadomość, że idzie się z Nim, dla Niego i że On prowadzi. Także w wymiarze ducha, podpowiadając, jak dalej żyć, jak realizować powołanie po powrocie z pielgrzymki. Camino przypomina i wpisuje się w doświadczenia Starców ze Wschodu, którzy wędrowali przez świat z modlitwą Jezusową na ustach. A z wydarzeń, które się wspomina, przeglądając bogaty zbiór fotografii, trudno wybrać szczególnie znaczące. Każdy dzień przynosił pokój i dobro w spotykanych ludziach, ubogacał przyrodą i zabytkami, zwłaszcza architekturą wiejskich kościołów i historycznych katedr i zamków. A największym przeżyciem była Eucharystia sprawowana przy grobie św. Jakuba i zachód słońca podziwiany nad Atlantykiem na przylądku Finisterre, czyli na „końcu świata”. Czuło się świętość, dobroć i majestat Boga Ojca, Stwórcy przepięknego świata, który nam został podarowany, abyśmy także stawali się duchowo piękniejsi.

- Jak zatem przekonać kogoś, kto jest przeciwny chodzeniu na pielgrzymki?

- Nie umiałbym przekonywać kogoś, kto nie chce być przekonany, trzeba uszanować wolną wolę. Myślę, że to jest dar, łaska i kto chwyci tę łaskę, to najczęściej pozostaje na lata.

2011-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Małżeństwo z Andrychowa idzie do grobu św. Jakuba. Zaniosą tam też Twoją intencję

2024-05-15 12:09

[ TEMATY ]

Santiago de Compostela

Camino

świadectwa

Archiwum rodzinne

Mają już za sobą dwa tygodnie pieszej wędrówki. Zostało im jeszcze 100 dni, by planowo dotrzeć do sanktuarium w Santiago de Compostela. Dorota i Rafał Janoszowie zamierzają pokonać 2890 km. Wyruszyli z Andrychowa Drogą św. Jakuba, by podziękować za 35 lat małżeństwa. Dziękują także za trójkę swych dzieci, za pozostałych członków rodziny, za przyjaciół i za to, co ich w życiu spotkało. Andrychowskie małżeństwo znane jest z wieloletniego zaangażowania w Ekstremalną Drogę Krzyżową.

Małżonkowie przyznają, że po raz pierwszy znaleźli się na tym jednym z najbardziej znanych szlaków pielgrzymkowych 10 lat temu. „Było to dla nas bardzo głębokie doświadczenie duchowe, powiązane wtedy z wdzięcznością za 25 lat wspólnego życia małżeńskiego. Okazało się, że Camino wpisało się głęboko w nasze serca, a my wpisaliśmy je w serca naszych dzieci i ich przyjaciół. Za nami 6 takich wędrówek trasą północną i portugalską” - opowiadają na swym facebookowym profilu, który nazwali „Camino Wdzięczności”.

CZYTAJ DALEJ

Święty oracz

Niedziela przemyska 20/2012

W miesiącu maju częściej niż w innych miesiącach zwracamy uwagę „na łąki umajone” i całe piękno przyrody. Gromadzimy się także przy przydrożnych kapliczkach, aby czcić Maryję i śpiewać majówki. W tym pięknym miesiącu wspominamy również bardzo ważną postać w historii Kościoła, jaką niewątpliwie jest św. Izydor zwany Oraczem, patron rolników.
Ten Hiszpan z dwunastego stulecia (zmarł 15 maja w 1130 r.) dał przykład świętości życia już od najmłodszych lat. Wychowywany został w pobożnej atmosferze swojego rodzinnego domu, w którym panowało ubóstwo. Jako spadek po swoich rodzicach otrzymać miał jedynie pług. Zapamiętał również słowa, które powtarzano w domu: „Módl się i pracuj, a dopomoże ci Bóg”. Przekazy o życiu Świętego wspominają, iż dom rodzinny świętego Oracza padł ofiarą najazdu Maurów i Izydor zmuszony był przenieść się na wieś. Tu, aby zarobić na chleb, pracował u sąsiada. Ktoś „życzliwy” doniósł, że nie wypełnia on należycie swoich obowiązków, oddając się za to „nadmiernym” modlitwom i „próżnej” medytacji. Jakież było zdumienie chlebodawcy Izydora, gdy ujrzał go pogrążonego w modlitwie, podczas gdy pracę wykonywały za niego tajemnicze postaci - mówiono, iż były to anioły. Po zakończonej modlitwie Izydor pracowicie orał i w tajemniczy sposób zawsze wykonywał zaplanowane na dzień prace polowe. Pobożna postawa świętego rolnika i jego gorliwa praca powodowały zawiść u innych pracowników. Jednak z czasem, będąc świadkami jego świętego życia, zmienili nastawienie i obdarzyli go szacunkiem. Ta postawa świętości wzbudziła również u Juana Vargasa (gospodarza, u którego Izydor pracował) podziw. Przyszły święty ożenił się ze świątobliwą Marią Torribą, która po śmierci (ok. 1175 r.) cieszyła się wielkim kultem u Hiszpanów. Po śmierci męża Maria oddawała się praktykom ascetycznym jako pustelnica; miała wielkie nabożeństwo do Najświętszej Marii Panny. W 1615 r. jej doczesne szczątki przeniesiono do Torrelaguna. Św. Izydor po swojej śmierci ukazać się miał hiszpańskiemu władcy Alfonsowi Kastylijskiemu, który dzięki jego pomocy zwyciężył Maurów w 1212 r. pod Las Navas de Tolosa. Kiedy król, wracając z wojennej wyprawy, zapragnął oddać cześć relikwiom Świętego, otworzono przed nim sarkofag Izydora, a król zdumiony oznajmił, że właśnie tego ubogiego rolnika widział, jak wskazuje jego wojskom drogę...
Izydor znany był z wielu różnych cudów, których dokonywać miał mocą swojej modlitwy. Po śmierci Izydora, po upływie czterdziestu lat, kiedy otwarto jego grób, okazało się, że jego zwłoki są w stanie nienaruszonym. Przeniesiono je wówczas do madryckiego kościoła. W siedemnastym stuleciu jezuici wybudowali w Madrycie barokową bazylikę pod jego wezwaniem, mieszczącą jego relikwie. Wśród licznych legend pojawiają się przekazy mówiące o uratowaniu barana porwanego przez wilka, oraz o powstrzymaniu suszy. Izydor miał niezwykły dar godzenia zwaśnionych sąsiadów; z ubogimi dzielił się nawet najskromniejszym posiłkiem. Dzięki modlitwom Izydora i jego żony uratował się ich syn, który nieszczęśliwie wpadł do studni, a którego nadzwyczajny strumień wody wyrzucił ponownie na powierzchnię. Piękna i nostalgiczna legenda, mówiąca o tragedii Vargasa, któremu umarła córeczka, wspomina, iż dzięki modlitwie wzruszonego tragedią Izydora, dziewczyna odzyskała życie, a świadkami tego niezwykłego wydarzenia było wielu ludzi. Za sprawą św. Izydora zdrowie odzyskać miał król hiszpański Filip III, który w dowód wdzięczności ufundował nowy relikwiarz na szczątki Świętego.
W Polsce kult św. Izydora rozprzestrzenił się na dobre w siedemnastym stuleciu. Szerzyli go głównie jezuici, mający przecież hiszpańskie korzenie. Izydor został obrany patronem rolników. W Polsce powstawały również liczne bractwa - konfraternie, którym patronował, np. w Kłobucku - obdarzone w siedemnastym stuleciu przez papieża Urbana VIII szeregiem odpustów. To właśnie dzięki jezuitom do Łańcuta dotarł kult Izydora, czego materialnym śladem jest dzisiaj piękny, zabytkowy witraż z dziewiętnastego stulecia z Wiednia, przedstawiający modlącego się podczas prac polowych Izydora. Do łańcuckiego kościoła farnego przychodzili więc przed wojną rolnicy z okolicznych miejscowości (które nie miały wówczas swoich kościołów parafialnych), modląc się do św. Izydora o pomyślność podczas prac polowych i o obfite plony. Ciekawą figurę św. Izydora wspierającego się na łopacie znajdziemy w Bazylice Kolegiackiej w Przeworsku w jednym z bocznych ołtarzy (narzędzia rolnicze to najczęstsze atrybuty św. Izydora, przedstawianego również podczas modlitwy do krucyfiksu i z orzącymi aniołami). W 1848 r. w Wielkopolsce o wolność z pruskim zaborcą walczyli chłopi, niosąc jego podobiznę na sztandarach. W 1622 r. papież Grzegorz XV wyniósł go na ołtarze jako świętego.

CZYTAJ DALEJ

Bp Przybylski: Kościół, choć nie jest z tego świata, pełni swoją misję tu i teraz

2024-05-15 20:26

[ TEMATY ]

KUL

bp Andrzej Przybylski

Karol Porwich/Niedziela

Bp Andrzej Przybylski

Bp Andrzej Przybylski

Kościół, choć nie jest z tego świata, pełni swoją misję tu i teraz na tym świecie - mówił biskup pomocniczy archidiecezji częstochowskiej Andrzej Przybylski podczas Mszy św. w kościele akademickim na zakończenie drugiego dnia 56. Tygodnia Eklezjologicznego na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Tematem tegorocznej edycji tego wydarzenia jest „Kościół i Państwo - razem czy osobno?”, a jego organizatorem jest Wydział Teologii KUL.

W homilii hierarcha, nawiązując do tekstu dzisiejszej Ewangelii, podkreślił, że Chrystus trwa w nieustannej opiece i modlitwie za wszystkich ludzi.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję