W alkoholowej machinie
50-letni Zbyszek z Sosnowca przepił więcej niż połowę swojego życia. Tendencje do kieliszka miał od zawsze. Nie przypomina sobie okazji, którą by „przepuścił”. Od wczesnej młodości jego życie koncentrowało się wokół picia. „Chodziłem tam, gdzie częstowali alkoholem, a gdy nie częstowali potrafiłem użyć swoich sposobów, by się polało. Wystarczyło pytanie: «to co, dzisiaj nic nie pijemy?» i już robiło się wesoło” - wyznaje. Zawsze był człowiekiem niezwykle towarzyskim, imprezowym, kontaktowym. Lata 80. to czas, kiedy przy kielichu załatwić można było praktycznie wszystko. Zbyszek zaznacza, że miał zawsze dwa nałogi - alkoholizm i pracoholizm. Wraz ze swoim bratem posiadał sieć sklepów, które w tamtych czasach wspaniale prosperowały. Jeździł na giełdy, miał mnóstwo znajomych, z każdym trzeba było coś wychylić. Dziennie szło pół litra na głowę, wtedy jednak nie upijał się do nieprzytomności. Wiedział, że musi być na tzw. chodzie. W domu i w pracy miał komfort picia. Wystarczyło sięgnąć na sklepową półkę... „Żona - do pewnego czasu - była bardzo tolerancyjna, gdy przyszedłem nietrzeźwy umyła mnie, rozebrała, położyła do łóżka. Nigdy nie awanturowałem się. Spokojnie zalegałem w ciepłej pościeli” - opowiada. Alkoholowa machina rozkręcała się, nabierała pędu. Zaczęły się ciągi. Wszystko to doprowadziło do upadłości firmy. „To był dla mnie szok! Przestałem pić na 8 miesięcy”. Ten czas wystarczył, aby rozkręcić nowy interes w branży spożywczej. Był zresztą doskonały czas, lata 90, kiedy proces prywatyzacji w Polsce dopiero się rozpoczynał. „Firma przynosi profity do dzisiaj, jednak to tylko zasługa mojej żony, bo ja sięgnąłem tylko raz po kieliszek i wszystko rozpoczęło się na nowo, z jeszcze większą siłą”.
Odbudowa straconych lat
Żadne argumenty najbliższych nie przemawiały do rozsądku. Myślał, że to oni są chorzy i muszą się leczyć. On musiał pić, bo było mu z tym dobrze. Tymczasem żona Zbyszka rozpoczęła roczny kurs współuzależnionych, który dał jej wiedzę, jak postępować z mężem-alkoholikiem. Sytuacja w domu radykalnie się zmieniła. Usnął na wycieraczce, to tak został do rana, zaległ w fotelu w pełnym umundurowaniu, tak też się obudził. „Zdziwiony byłem takim traktowaniem. Myślałem, że żonie przestało na mnie zależeć, że po prostu kogoś ma, więc piłem jeszcze więcej”. W latach 90. okresów trzeźwienia praktycznie nie było. Do domu nie wracał kilka dni, włóczył się po melinach, spał, gdzie popadło, czuł się zdegradowany, pusty. Gdy po paru dniach, cuchnący, brudny wrócił do domu i zobaczył siebie w lustrze - poczuł wstręt do samego siebie, brzydził się sobą, zapragnął z tym skończyć. Zapytał nieśmiało żonę: „Pomożesz mi jeszcze? Musisz mnie zawieź na leczenie”. Był styczniowy wieczór. Pojechali do Poradni Leczenia Uzależnień na ul. Czarną w Sosnowcu, ale mógł być przyjęty dopiero następnego dnia rano. Myślał że do rana nie wytrzyma, ale udało się. Teraz kończy 2-letnią terapię, jest członkiem Stowarzyszenia „Uwolnienie”. Zdał sobie sprawę, że alkohol jest nie dla niego, co jeszcze niedawno było nie do pomyślenia. „Życie bez butelki nie miało sensu”. Teraz wszystkie rodzinne uroczystości odbywają się bez alkoholu, unika miejsc, gdzie podawany i sprzedawany jest alkohol, dostrzega zalety abstynencji, inaczej widzi świat trzeźwymi oczyma. „Najbardziej żałuję tego, że przepiłem najpiękniejsze lata w życiu moich dzieci - ich dzieciństwo i młodość. Dopiero teraz je poznaję, powoli odbudowuję swój autorytet”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu