Reklama

Tropami dziecinnych lat - zapiski z podróży po Ukrainie 2001

Na zielonej Ukrainie... (3)

Niedziela podlaska 37/2003

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Od niewiasty spokojnie siedzącej na szerokiej, wygodnej ławie przydrożnej zasięgnęliśmy języka. Ciekawie ustawione ławy, które zajmowały miejsce wzdłuż linii komunikacyjnej, tuż przy płotach otaczających domostwa, stanowiły dogodne, popularne miejsce zasłużonego spoczynku po ciężkiej pracy, ale też miejsce wiejskich spotkań i zgromadzeń, niby forum. Z pomocą przyszła grupka zaciekawionych niewiast, która z miejsca otoczyła samochód. Wiekiem należały one jednak do nieco późniejszego pokolenia, niż nasi dziadkowie. Były młodsze, ale pamiętały, widocznie z opowiadań, nazwisko Gedroyć, a także Pourbaix. Natychmiast wskazały nam kierunek, tj. rejon, w którym mogliśmy trafić na nasz główny punkt orientacyjny. Był to niewielki, drewniany most na pobliskiej, małej rzeczce, Wirce. Utrwalił się on głęboko, przetrwał w pamięci niemal nienaruszony z okresu dzieciństwa, niby cenne malowidło w plenerze. Na nim bowiem kończyła się granica, a więc kres wolności obowiązujący grzeczne maluchy. Za nią rozciągał się nieosiągalny świat dorosłych. Tylko oni mogli bezkarnie, bez naruszenia przepisów, bez ograniczeń ją przekraczać.
Perspektywa, iż miejsce to pozostało od tamtego czasu w niezmienionej formie, tj. nie uległo przeobrażeniu, była znikoma, bowiem mostek zbudowany był z drewnianych beli i desek, które najpewniej dawno rozleciały się, po prostu już nie istniały. Ponadto mógł on być przeniesiony, tj. obecnie położony w zupełnie innym rejonie rzeczki. Wszystkie problemy i narastająca niepewność zostały niemal błyskawicznie wyjaśnione: poszukiwany most, według uzyskanych od mieszkanek informacji egzystował, a ponadto położony był w tym samym miejscu, co przed laty. Co więcej - tuż przy nim stoi jeszcze chata zamieszkała przez leciwą niewiastę. Według nich, tylko ona mogła sięgnąć pamięcią wstecz w zamierzchłe już czasy, jako że z tego okresu pozostała w całej okolicy jedyną osobą żyjącą i cieszącą się dobrym zdrowiem. W konkluzji, przypuszczalnie tylko ona była w stanie udzielić szczegółowej, rzetelnej informacji, posiadała bowiem w swojej pamięci wiele osób i zdarzeń związanych z historyczną już przeszłością tego rejonu.
Co najmniej lekko podekscytowani, nie powiem - rozgorączkowani zbliżającym się kresem doniosłych poszukiwań, może w obliczu niespodziewanych, dramatycznych odkryć, przed zagadkowym nieznanym, ruszyliśmy we wskazanym kierunku. W ciągu paru minut przekroczyliśmy niewielki mostek, od którego biegł krótki odcinek dobrze wykończonej, starego typu kamienno-żwirowej, bitej szosy, będącej zwykłym przedłużeniem centrali wiejskiej. Wiodła ona wprost na obiekty gospodarcze sowchozu Swarynie, zauważonego przez nas nieco wcześniej, w trakcie jazdy główną arterią. Zwracała uwagę przy niej alejka, raczej nieczęsto spotykana przy wjazdach prowadzących do wiosek. Były to stosunkowo okazałe, pokaźne drzewa liściaste. Zdawały się one zbyt dorodne na zwykłe osiki, czy olchy, które tam niegdyś rosły, a sam wjazd prawie z polnej drogi, rozszerzył i przekształcił we względnie szeroką, nienajgorzej, wygodnie zaplanowaną obwodnicę. Wiejska droga, skręcająca niegdyś, tuż za mostkiem, w prawo niemal równolegle do rzeczki, owszem przetrwała, ale jako polna ścieżka, mocno nierówna, mało używana więc prawie zarośnięta. Samochód zatrzymał się tuż za alejką. Oszołomieni podświadomymi, irracjonalnymi emocjami, ze ściśniętym sercem wysiedliśmy koło podejrzanie nierównej kępy pokrytej rozrośniętymi chwastami, niewielkimi krzaczkami i kilkoma sporymi już drzewkami - samosiejkami. Kilkadziesiąt metrów dalej, w kierunku południowym, przygniatające, niepasujące do malowniczego, wiejskiego otoczenia znajdowały się zabudowania należące do lokalnego kołchozu. Kilkanaście metrów w lewo, od trochę dziwnej nierówności, również w zaroślach, które mogły odpowiadać części ogrodu, gdzie niegdyś stały ule dziadzia Władysława Gedroycia, usadowiła się chata - kantyna kołchozowa, a kilka metrów poza nierównością, tj. poza miejscem, gdzie najpewniej usytuowany był niegdyś dom, raczej za kępą chwastów i niewielkich zarośli, został pozostawiony jedynie mały wiejski przybytek, ale już typowo socjalistycznej generacji, wykrzywiony, pochylony - słowem rozlatujący się.
Może to nieporozumienie, smutna pomyłka, nierealny sen, czy żart? - tłukło się niemal do bólu w szarych komórkach. Ogarnięci nostalgią, dociekliwym wzrokiem obrzuciliśmy nierówną, zagadkowo przedstawiającą się małą kępkę krzaków z kilkoma drzewkami oraz chwastami. Komu przeszkadzał maleńki dworek? Ten w pamięci zostawił każdy kąt przepojony najcenniejszym skarbem, bo ciepłem, żarem ogniska rodzinnego, promieniami wiecznie jaśniejącego słońca, rozlanymi wkoło woniami alejek różanych babci Renaty, miodową słodyczą uli dziadzia Władysława Gedroycia, bujnych bzów i intensywną zielenią rozłożystego jesionu! Wszystko zdradliwie usunięte, zniszczone, wycięte. A może to fantasmagoria, jakiś zły sen, tragiczne nieporozumienie?! Tak, najpewniej nie rozpoznałam miejsca!
Chociaż, chociaż - intuicja nie dawała za wygraną - tu, wśród chwastów rozsiane, w przybliżeniu ich rozmiarów, niewielkie krzaczki przypominające swymi listkami owe, przed laty rozrośnięte, krzaczaste bzy. Choć niewielkie, to do złudzenia upodobnione, niemal identyczne jak te, które niegdyś otulały ulubiony ganek babci Renaty. Czyżby ślepy los? Sprawdziliśmy mostek. To nie ten, rozlatujący się, drewniany, na którym stałam zamarła z przerażenia wraz z rodzeństwem, jeszcze w kolorowych opalaczach, choć wrześniowego, to jednak upalnego dnia, gdy przez wioskę gnały pierwsze sowieckie ciężarówki, wypełnione wojskiem. Po nich pozostały jedynie gęste, dławiące tumany kurzu.
Dzień ten, gorące popołudnie wryło się głęboko w pamięć i serce przerażonych dzieci, świadków upiornej historii. Do dziś widzę ten smutny przejazd demonicznego karawanu, wypełnionego brudnymi, groteskowymi postaciami dzikich hord w wojskowych mundurach, niosących powszechną grozę, mord. Cyniczną, pełną sarkazmu niosąc wieść, że z pomocną dłonią, przyjacielską... A za nim już tylko pozostał kłębiący, wirujący niby w szaleńczym tańcu ciemny pył, duszący wszelki byt, atmosfera podążająca śladami czerwonego barbarzyńcy - KURZ... i pył. Słońce zgasło na cały, długi wiek, zamarł w bezruchu błękitny glob.
Szczęśliwie tym pierwszym razem zignorowano mały dworek; czyżby czerwona, potworna misja niedokończona? Nadzieją drgnęły serca! Ale dramatyczne, szokujące zmiany miały dopiero nastać! Most, na którym zatrzymaliśmy się obecnie, pozostał dalej niepozorny, choć zmontowany z betonu i wykończony metalowymi poręczami, przedstawiał się trochę inaczej niż ten, na którym staliśmy owego września. Na polnej ścieżce, skromnej pozostałości po wiejskiej drodze, zataczającej w tym miejscu półkole, w kierunku zachodnim w prawo, duszące pyły, szary kurz jakby opadły, sprawiając wrażenie, iż zawierucha ucichła, jakby uspokoiła się. Powietrze wydaje się bardziej przezroczyste, czyściejsze i nie tak gorące, rozpalone, jak tamtej jesieni. Na małej rzeczce oraz nowo utworzonym pobliskim bajorku, usadowionym na zakręcie, niby w ramionach usuniętej na drugi plan drogi, a raczej widniejącej pozostałości jej zarysu, podobnie jak dawniej pluskały radośnie, należące do wsi, stadka okazałych gęsi i kaczek. Stamtąd rozbrzmiewały znamienne, donośne odgłosy gwarów, zaciętych swarów ptasich.
Dla ściślejszego, dokładniejszego wyjaśnienia tłukących się, cisnących w myślach wątpliwości i pytań, pełni niewypowiedzianych uczuć udaliśmy się w kierunku chaty, wskazanej nieco wcześniej przez niewiasty wiejskie. Właśnie na podwórku krzątała się starsza, drobna gospodyni, ubrana bardzo skromnie z ciasno owiniętą, ciemną chustą na głowie. Zobaczywszy obce twarze, bez większego zażenowania, niemal z miejsca podeszła pod drewnianą bramę, wykonaną ze sztachet, utrzymanych w podobnym stylu, jak pozostałe, wiejskie płoty. Po przełamaniu pierwszych lodów, zorientowawszy się z jakim problemem zwracamy się do niej, z wielką chęcią, nawet pewnym zadowoleniem odpowiadała na zadawane pytania. Sprawiała wrażenie, iż robi to z niejaką satysfakcją, wręcz przyjemnością. Urodzona była w 1922 r., co dawało rękojmię, iż można było polegać na jej wiadomościach. Doskonale pamiętała nie tylko miejsce, gdzie stał dworek, zabudowania gospodarcze, ale całą rodzinę dziadka Władysława Gedroycia oraz jego żony Renaty. Wprawdzie nie całkowicie po kolei, ale wymieniła imiona dzieci: Zofia, Jadwiga, Witold. Może najsłabiej pamiętała imię mojej mamy, tj. Pauliny, chociaż miała nadane białoruskie, brzmieniem swoim mocno je przypominające. Szczegółowo, w drobnych detalach nosiła w pamięci to miejsce, bowiem często, jako młoda dziewczyna przychodziła tu do pomocy. Miała dla dziadka Władysława Gedroycia tylko słowa uznania.

cdn.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

2003-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Mario na Piaskach do której z pieśniami szli karmelici skrzypiąc trzewikami módl się za nami

2024-05-15 20:45

[ TEMATY ]

Rozważania majowe

Wołam Twoje Imię, Matko…

pl. wikipedia.org

Matka Boża Piaskowa

Matka Boża Piaskowa

W naszej majowej wędrówce, której szlak wyznaczył ks. Jan Twardowski docieramy dziś do Krakowa, by na chwilę zatrzymać się w cieniu karmelitańskiej duchowości. Po kilku dniach wędrówki przybyliśmy ponownie do Krakowa, gdzie na przedmieściach dawnego miasta – zwanym „Na Piasku” znajduje się ufundowany przez Władysława Jagiełłę i jego małżonkę Jadwigę kościół ojców karmelitów. To w tej świątyni uklękniemy dziś przed obrazem Matki Bożej Piaskowej, nazywanej też „Panią Krakowa”.

Obraz, który zatrzymuje dziś nasza uwagę znajduje się w kaplicy przy kościele Nawiedzenia Najświętszej Marii Panny. Jest jednym z najpopularniejszych wizerunków Bogurodzicy w mieście. Wizerunek jest nietypowy w porównaniu do tych, które widzieliśmy do tej pory. Nie jest rzeźbą ani obrazem malowanym na desce czy płótnie. Ten, przed którym dziś się zatrzymujemy zgodnie z myślą ks. Jana jest malunkiem wykonanym na tynku.

CZYTAJ DALEJ

Jej imię znaczy mądrość

[ TEMATY ]

św. Zofia

pl.wikipedia.org

Patronką dnia (15 maja) jest św. Zofia, wdowa, męczennica.

Greckie imię Zofia znaczy tyle, co „mądrość”. Posiadamy wiele żywotów św. Zofii w różnych językach, co świadczy, jak bardzo kult jej był powszechny. Są to jednak żywoty bardzo późne, pochodzące z wieków VII i VIII i podają nieraz tak sprzeczne informacje, że trudno z nich coś konkretnego wydobyć. Według tych tekstów Zofia miała mieszkać w Rzymie w II w. za czasów Hadriana I. Była wdową i miała trzy córki.

CZYTAJ DALEJ

Turniej WTA w Rzymie - Świątek awansowała do finału

2024-05-16 18:27

[ TEMATY ]

Rzym

Iga Świątek

Turniej WTA

PAP/ALESSANDRO DI MEO

Ida Świątek

Ida Świątek

Iga Świątek awansowała do finału turnieju WTA 1000 na kortach ziemnych w Rzymie. Liderka światowego rankingu tenisistek w półfinale wygrała z rozstawioną z "trójką" Amerykanką Coco Gauff 6:4, 6:3.

Była to dziesiąta wygrana Polki w jedenastym meczu przeciw Gauff. Pojedynek trwał godzinę i 48 minut.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję