Reklama

W wolnej chwili

Płonąca panna młoda

2025-09-23 13:58

Niedziela Ogólnopolska 39/2025, str. 54-55

[ TEMATY ]

opowiadanie

Magdalena Pijewska

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Późnym latem, po żniwach i drugim pokosie siana, całą ferajną: ministranci, schola, asysta, urządzamy rajd o błękitną wstęgę Widawki, naszej rzeki. Proboszcz na swojej sfatygowanej damce bierze czynny udział z pretensją do zwycięstwa. Wysiada jednak i poddaje się dopiero na ostatnim odcinku specjalnym. Wcześniejsze, bo jest ich kilka, przechodzi z marszu. Trzeba przejechać w bród po mokrych kamieniach rzeki, po piachu, żeby nie spaść ani nie podeprzeć się nogą, wąską kładką nad rzeką i teraz ten. To zresztą jest gęste sito. Poległa tu znaczna większość, to i lepiej, bo bałem się już o nagrody. Oni są bardzo wytrzymali i wysportowani. Codziennie jeżdżą na tych rowerach i do szkoły, i do sklepu, i do kościoła, a odległości kilometrowe. To jest stały trening. Gdyby nie ten ostatni odcinek, byłaby bieda. Polegał na przejechaniu po kartoflisku w poprzek, po redlinach. To jakieś 200 m pola, wprawdzie przedeptaną ścieżką, ale te redliny i tak wysokie. Tam trzeba mieć specjalną technikę. Nie da się na siodełku, najlepiej na stojąco, i to umiejętnie balansując ciałem. Sprawę komplikuje jeszcze czas, określone było minimum. Jedni próbowali z rozpędu, jak najszybciej, inni, np. proboszcz, metodycznie, wolno, żeby złapać rytm i dopiero przyspieszyć. Wszystko to na nic.

Reklama

– To jakieś bandyckie zasady. Kto jeździ po czymś takim? – oburzał się proboszcz i nie chciał uznać werdyktu. Dyskwalifikacja, zawyrokowano gremialnie. Próbował nas przekupić, ale był nieprzekonywający. Sam w końcu, udobruchany pochwałami, że jako senior radzi sobie prawie tak samo jak oni, młodzi, wręczał puchar zwycięzcy. Po zawodach zaś ognisko, śpiewy i pieczenie kartofli. Proboszcz jest niezrównany w gawędach i opowieściach o strachach. Robi to tak sugestywnie, że skóra cierpnie na plecach, tym bardziej że pustkowie i wokoło ciemność nieprzenikniona. Dziewczyny ściskają się wokół ogniska, chłopcy wprawdzie udają twardzieli, ale jak jeden drugiego niespodziewanie szarpnął za nogawkę, wrzask był na całą okolicę. Efekt tego jest taki, że później trzeba odprowadzać co bardziej płochliwych pod sam próg domu.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

W niespełna tydzień później dowiadujemy się, że jedna z uczestniczek tego rajdu i pomysłodawczyni odcinka specjalnego jest w szpitalu. Jedziemy z odwiedzinami. Trzyma się dzielnie, żartuje, że do wesela wszystko będzie dobrze. Tymczasem leczenie trwa i trwa bez jakichkolwiek rezultatów. Dziewczyna niknie w oczach. Aż trudno uwierzyć, zawsze silna, pełna werwy, zaprawiona w pracy. Mama jej zapłakana, mówi, że są kiepskie rokowania, chcą ją wypisać, bo nie mogą pomóc. Jesteśmy przybici, bezradni, smutni. Wszystko to wydaje się nierealne, niemożliwe, organizujemy czuwania, modlitwy. Proboszcz mówi: – Jak już będzie w domu, weź ją z matką i zawieź je do Antka.

To proboszcz z sąsiedniej parafii, tak po trosze zajmujący się ziołolecznictwem. Taki sympatyczny dziwak. Wiosną chodzi po łąkach, lasach, zbiera zioła, suszy i w razie potrzeby zapodaje zarówno parafianom, jak i ich zwierzętom. Podobno wielu mu zawdzięcza powrót do zdrowia. Mój proboszcz też ma mu coś do zawdzięczenia.

– Jedź śmiało, zna cię. Jak tylko będzie mógł, pomoże. Mnie uratował też z ciężkiego stanu.

Reklama

Jedziemy, przyjmuje nas serdecznie w ogrodowej altanie. Pod dachem pełno powiązanych w pęczki pachnących kwiatów i zielska. Długo ogląda wyniki badań, wypis ze szpitala, zagląda jej w oczy, ogląda dokładnie paznokcie. Jest skupiony, ilekroć matka chce się odezwać, powstrzymuje ją ruchem ręki. Trwa to i trwa, obchodzi ją dookoła, bada puls, łapie za głowę, uciska gdzieś, pytając, co czuje, i ciągle w tym skupieniu, zamyśleniu wręcz nabożnym. Co chwilę siada, myśli, coś zapisuje, znowu wstaje, podchodzi, ogląda, jakby mu się coś nie zgadzało, coś do siebie mówi, gestykuluje, sprzecza się ze sobą? Popatrujemy niepewnie na siebie z matką dziewczyny, ona sama jest tak osłabiona, że nie robi to na niej szczególnego wrażenia. Poddaje się biernie wszystkim tym oględzinom i badaniom, pytana odpowiada precyzyjnie i tyle. On sam zaś wreszcie siada i nieruchomieje na dłuższą chwilę, oczy ma utkwione w niej, jakby czegoś intensywnie szukał. Znowu coś zapisuje, wraca do badań i wypisu. I tak dobrą godzinę. Pogodnieje nagle na twarzy, uśmiecha się do nas, jakby wracał po jakiejś nieobecności z odległego miejsca, i mówi:

– Będzie dobrze. Niech się pani nie martwi. Jeszcze będzie pani bawić jej dzieci, swoje wnuki. Naprawdę. Tylko musicie bardzo skrupulatnie przestrzegać wszystkiego, co zalecę.

Siadam przy stole i spisuję dyktowane przez niego wskazania. Jest tego parę kartek. Co trzeba kupić w aptece, które zioła jak dawkować, co po czym i w jakich ilościach. Z tego wszystkiego zapamiętuję tylko jedno, bo wydawało mi się obrzydliwe. Chyba trzy razy dziennie ma jeść surową wątróbkę z młodych gołębi i cieląt. Dokładnie jest podane, jak ma być posiekana i co dodane. Jest też jeszcze jakaś sałatka z pokrzyw, babki lancetowatej, mlecza, krwawnika i jeszcze jakiegoś zielska, tylko przestrzega, żeby nie pomylić, zawsze trzeba sprawdzić i liść, i kwiat, i korzeń, bo jedno lecznicze, a drugie trujące. Na moje zdziwienie tłumaczy mi o przyswajalnych przez organizm witaminach i minerałach, substancjach czynnych i jeszcze jakichś innych, ale niewiele rozumiem i jeszcze mniej pamiętam. Jest tego naprawdę dużo. Matki to jednak nie przeraża, obiecuje solidnie wszystko przygotowywać. O zapłacie nie ma mowy, mamy się za niego pomodlić i pozdrowić naszego proboszcza.

– A zaproś mnie na swój ślub – mówi do dziewczyny, którą we dwoje z matką prowadzimy pod pachy.

Jest bardzo osłabiona i wycieńczona. Do domu trzeba będzie ją już zanieść.

Reklama

– Jak tak powiedział, to tak będzie – ucina proboszcz moje zwątpienia i niepokoje. – Powiedziałby wprost, jakby się miało do śmierci. Taki już jest. Pojechałem do niego z bratową. Spojrzał tylko na nią, w oczy i na ręce, i powiedział, że trzeba się przygotować do śmierci. Nawet w papiery nie chciał spojrzeć. Coś jej tylko na uśmierzenie bólu dał. I tak było, jak powiedział, 2 tygodnie, co do dnia. Ta mi płacze, ja do niego z pretensjami, jak mógł tak od razu, a on mi mówi, że nie można łudzić ludzi, że mają prawo wiedzieć, że to z szacunku do niej. No co zrobisz, taki już jest.

Odwiedzamy ją często w domu. Dziewczyna odzyskuje powoli kolory na buzi, uśmiech i siłę. Gołębie wybite w okolicy, coraz dalej trzeba jeździć po świeżą wątróbkę, ale efekty widać gołym okiem. Na jakimś odpuście mówię ks. Antoniemu, że ta jego pacjentka była już sama w kościele. Nie dziwi się w ogóle, tylko poleca, żeby jeszcze nie porzucała diety i tych ziół, które jej ostatnio podawał.

Na ślubie, a jednak miał rację, jesteśmy we trójkę. Sama podzieliła, kto z nas ma co do roboty i jaka rola mu przysługuje na jej, jak zaznaczyła, uroczystości. Bo odzyskała nie tylko zdrowie i siłę, ale i dawne zdecydowanie, i pewność siebie.

– Czy on da aby radę takiej babie? – mówi proboszcz, z niepokojem patrząc na parę młodych. – Patrz. Ona postawna, piękna, w pełnym rozkwicie, a on jakiś taki wymizerowany, nieśmiały, wylęknięty jakby. Trzeba by go też do Antka na kurację wysłać.

Reklama

Ślub jest okazały, bo to i gości dużo z obu stron, i gapiów nie brakuje. Kościół wypełniony, chór, orkiestra, szpaler druhen i drużbów. W pewnym momencie ceremonii państwo młodzi otrzymują zapalone świece. Patrzymy za nimi, jak odchodzą od ołtarza w stronę klęczników, za młodą ciągnie się długi welon. Oni zajmują miejsce, a my wracamy do przerwanej celebry. Nagle słyszę takie głośne, gromadne westchnienie, podnoszę wzrok i widzę obraz niezwykły i przerażający jednocześnie. Panna młoda w płomieniach. Patrzy w moją stronę z niezmąconym uśmiechem w girlandzie płomieni. Nie jest świadoma tego, co się z nią dzieje. Musiała pochylić się nad płomieniem świecy i zajął się tiulowy welon. Stoję sparaliżowany tym całym widowiskiem. Widzę, obok pan młody patrzy z przerażeniem na to wszystko, też niezdolny, by wykonać jakikolwiek ruch. Proboszcz nie widzi tego wcale, zatopiony w mszale, ks. Antoni jak zwykle anielskim spojrzeniem bliższy niebiosom niż sprawom ziemi. Przytomność umysłu wykazuje chrzestna panny młodej. Podbiega i nakrywa ją płaszczem, by zgasić płomień welonu i świecy. Ta zaś, zdumiona i zaskoczona całkowicie, co też się wyprawia z jej misterną fryzurą, patrzy oburzona na te dziwne zabiegi. Mówi mi potem:

– Głupia ciotka, nie mogła zdmuchnąć, musiała płaszczem całym? Pół dnia mi fryzjerka układała, a ta raz praz i fryzura na uchu. Jak ja wyglądałam potem.

Na nic moje zapewnienia, że w dalszym ciągu pięknie, a pożar trzeba było ugasić, zanim się włosy zajmą. I tak była zła na ciotkę, bo na zdjęciach ta nieszczęsna fryzura wisi beznadziejnie po jednej stronie głowy jak krasuli koszyk na rogach, tak powie.

Była pierwszą z tego towarzystwa, która wychodziła za mąż i wpadała prosto w świat dorosłych. Reszta pozostawała jeszcze po tej stronie, zabaw, wygłupów, beztroski. Patrzyli na nią z podziwem i uznaniem, dojrzewając powoli do tych samych ról. Antoni miał rację, urodziła troje dorodnych wnuków swojej matce, a chłopa podobno lała, tak mówili, bo zaglądał do kieliszka.

Oceń: +1 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Trzy pokolenia

2025-09-16 12:42

Niedziela Ogólnopolska 38/2025, str. 64

[ TEMATY ]

opowiadanie

Graziako

Dzisiejszy bohater ma kilka lat, płową czuprynę, rozważne spojrzenie i rozbrajający uśmiech – pół na pół mleczaki i miejsca na nowe zęby. Biega z psem po łąkach w jakichś tylko sobie wiadomych sprawach. Tego dnia zapuścili się jeszcze dalej, pod sam kanał. Pies się wytaplał, bo jego przodek pewnie był z tych, co to brodzą z upodobaniem po każdej wodzie – kałuży, bagnie czy jeziorze. Pies co chwilę się otrząsa z wody i błota. Obaj wyglądają więc nieszczególnie. Wracają prędko, skrótem, żeby tylko było szybciej. Ale tą drogą muszą przejść przez dosyć ruchliwą trasę. Rozważnie zatrzymują się na skraju. Chłopiec rozgląda się na wszystkie strony, tłumaczy coś psu i w odpowiedniej chwili ruszają biegiem przez jezdnię. Dobiegają szczęśliwie na drugą stronę drogi. Pies jednak, jakby sobie coś przypomniał, wraca na środek jezdni i obwąchuje jakiś ślad. Mały go woła coraz głośniej. Pokazuje wyciągniętą ręką, że nadjeżdża samochód, krzyczy na niego, tupie nogą. Pies tylko na małą chwilę podnosi głowę, patrzy na niego i wraca do przerwanej czynności. Chłopiec denerwuje się coraz bardziej, coraz głośniej woła i zaklina, ciągle pokazuje oburącz na zbliżające się niebezpieczeństwo. Na nic. Samochód trąbi raz i drugi, pies jakby w ogóle nie słyszał. Kierowca zaczyna hamować z piskiem opon i wtedy chłopiec wbiega na jezdnię, porywa psa za głowę i wlecze na skraj drogi, bo podnieść go nie daje rady. Kierowca opuszcza szybę, wyzywa obu, grozi im i odjeżdża. Malec zbiega do przydrożnego rowu, płacze i coś tłumaczy psu, mocno gestykulując. Ten słucha, nieśmiało kiwa ogonem, w końcu podchodzi i liże chłopca po twarzy po tych łzach strachu, trwogi i ocalenia.
CZYTAJ DALEJ

Różaniec ze św. Szarbelem - tajemnice chwalebne

2025-10-07 20:56

[ TEMATY ]

różaniec

św. Szarbel

Agata Kowalska

Święty Szarbel

Święty Szarbel

Święty Szarbel miłował modlitwę różańcową. Kontemplował wydarzenia z życia Jezusa i Maryi. Różaniec był dla niego dobrą szkołą miłości i innych cnót chrześcijańskich. Dzięki tej modlitwie święty wzrastał duchowo.

Uczniowie Jezusa ze zdumieniem odkrywają to, że grób jest pusty i że Boża Miłość, która stała się widzialna w Jezusie Chrystusie, zmartwychwstaje. Miłość okazuje się największą siłą we wszechświecie. Nie można jej zamknąć w grobie ani w przeszłości. W obliczu Zmartwychwstania upewniamy się ostatecznie o tym, że Ten, który do nas przyszedł i który nauczył nas żyć w miłości, nie jest jednym z męczenników, lecz prawdziwym Bogiem.
CZYTAJ DALEJ

Biblioteka Watykańska przygotowuje salę modlitewną dla muzułmanów

2025-10-08 21:04

[ TEMATY ]

Watykan

Vatican Media

Nawet w najważniejszej bibliotece świata chrześcijańskiego muzułmanie nie muszą rezygnować z modlitwy. „Niektórzy muzułmańscy uczeni prosili nas o salę z dywanem do modlitwy i im ją udostępniliśmy” - powiedział w rozmowie z dziennikiem „La Repubblica” ks. Giacomo Cardinali, wiceprefekt Biblioteki Apostolskiej Watykanu. Zwrócił uwagę, że Biblioteka Watykańska zawiera „niezwykle stare Korany” i dodał: „Jesteśmy biblioteką uniwersalną; znajdują się tam zbiory arabskie, żydowskie i etiopskie, a także unikatowe eksponaty chińskie”.

Zaledwie kilka lat temu odkryto, że znajduje się tam najstarsze poza Japonią średniowieczne archiwum japońskie. To zasługa salezjańskiego misjonarza, księdza Maregi, który przebywał tam w latach 20. XX wieku. „Legenda głosi, że dzieci z Oratorium bawiły się papierową kulką, a on zdał sobie sprawę, że to pogniecione stare dokumenty. Zaciekawiony, w ruinach zamku znalazł porzucone archiwum”. Przeniósł je, ratując je przed jedną z bomb atomowych zrzuconych później w 1945 roku. „Albo to był sensacyjny zbieg okoliczności, albo inspiracja z góry”.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję