Czy on jest aby zdatny do małżeństwa? Po całej parafii huczy, że ma feler i dlatego do wojska nie poszedł.
– Od wojska to reklamuje płaskostopie czy jakaś choroba. Skąd proboszcz wie, że o taki właśnie feler chodzi?
Pomóż w rozwoju naszego portalu
– Skąd ja wiem? Skąd wiem? No przecież go nie oglądałem osobiście. Mówili przez te lata. Śmiali się z niego. To jest porządna dziewczyna, a on nie wiadomo. Jak będziesz spisywał protokół, to ją dyskretnie do mnie przyślij.
Proboszcz jest poruszony, bo to jego najlepsza uczennica wychodzi za mąż. Życzy jej jak najlepiej, ale martwi go to, za kogo wychodzi. To również nasz parafianin, choć z innej wioski, i jakimiś wygłupami kiedyś proboszczowi za skórę zalazł. To obawy nie tylko proboszcza, ale i jej rodziców. Innego mieli kandydata dla niej, ich pierworodnej, upatrzonego. Uparła się i nijak nie można jej wyperswadować. Pewnie zwrócili się do proboszcza o ratunek albo chociaż o odwleczenie terminu. Chłopak jest bardzo bystry i miły. Rzeczywiście wyśmiewają się z niego i o tym rzekomym felerze wciąż się mówi. On sam wydaje się nie przejmować tym wszystkim, zwykle pogodny i skory do śmiechu, sam bawi się tym jak dobrym żartem. W niedzielę przyszli do zakrystii, żeby się umówić, bo chcą dać na zapowiedzi i termin ślubu ustalić.
Reklama
– Do wikarego idźcie się umówić – proboszcz popycha go w moją stronę, a ją trzyma za łokieć. W zakrystii spory ruch i zwyczajny tłok, jak to po Mszy.
– Hanka! – słyszę ściszony głos proboszcza. – Czyś ty się dobrze zastanowiła? Co was tak pili? Może by jeszcze poczekać?
Mam nadzieję, że on tego nie słyszy, stoi za mną, w kościele grają jeszcze organy, a w zakrystii kotłują się i hałasują ministranci. Nie słyszę też, co proboszczowi Hanka odpowiada, ale widać, że nie jest zainteresowana długą rozmową, bo za chwilę jest obok swojego wybranka. Tak ładnie i czule na siebie patrzą, on delikatnie ujmuje ją pod rękę.
– Już niedługo będzie moja – mówi radośnie i wręcz tryumfalnie. Ona się tylko uśmiecha.
Gratuluję im, mówię, że pasują do siebie i wspaniale wyglądają razem. Umawiamy się na konkretny dzień i godzinę do kancelarii. Wychodzą pogodni, trzymając się za ręce. Proboszcz, nie wiedzieć czemu, zmarszczony, kiwa głową i woła oburzony.
– No, no. Nie tak poufale, to jeszcze nie twoja żona.
Patrzę na niego z przyganą.
– Co proboszcza ugryzło? Trzeba ich wspierać, a nie płoszyć czy łajać.
– Coś to za nagle to wszystko. Ni stąd, ni zowąd i bęc, będą się żenić.
Reklama
To fakt, zwykle z dużym wyprzedzeniem wiadomo, kto ku komu się ma, i tak to dojrzewa. Jak już przychodzą do kancelarii, to nie ma zdziwienia. Czasami sam proboszcz ich ponagla, że już czas. A tu zaskoczenie. Nie było słychać, żeby oni razem, ani widać po zabawach jakich czy spacerach. Nie jeździł też do niej do domu, jak to jest w zwyczaju od pewnego momentu znajomości. Proboszcz mnoży wątpliwości. Odpowiadam mu nieśmiało.
– A to jeden jest schemat? Wszyscy tak, a oni inaczej. Mnie się podobają razem. Widzę w nich potencjał. On operatywny, ona bystra, będą dobrym małżeństwem. Widział proboszcz, jak na siebie patrzą? To też o czymś świadczy.
– A co ty tam wiesz – irytuje się proboszcz. – Patrzą, patrzą, i co z tego samego patrzenia? Gdzie ją weźmie? Tam, do swoich rodziców? Stara buda, dwie izdebki pożal się Boże...
– Poradzą sobie. Nie muszą tu być. On pracuje, ona się uczy, wynajmą coś w mieście.
Brzydko na mnie spojrzał i byłbym usłyszał coś mocno niemiłego, gdyby kościelny nie odwrócił uwagi proboszcza.
– Trzeci raz mówię, że żarówki przepalone, a proboszcz co dzień przynosi i przyjść jakoś nie mogą. – To dar kościelnego, powie i od razu ubodzie. Dlatego też proboszcz jak kolnięty czymś ostrym aż drgnął i natychmiast odwrócił się do niego.
– A ty sam wziąć nie potrafisz, jak przychodzisz po klucze? Patrzcie go, hrabia przeceniony. Jeszcze mnie będzie chreścił. Chodź od razu ze mną i nie marudź mi więcej.
Reklama
Oczywiście, tego dnia nie doszli razem po te żarówki, bo kościelny musiał najpierw zamknąć kościół, a proboszcz zaraz na progu zakrystii przypomniał sobie, że czeka na niego leśniczy. Wozili się z tymi żarówkami jeszcze z tydzień, traktując się kąśliwymi uwagami i obelżywym słowem. To jednak taki stały rytuał. Zmieniają się tylko akcesoria, a sposób ciągle ten sam.
– Niech się ksiądz nie przejmuje, oni się lubią handryczyć – mówi mi organista.
Po wsi już huczy na temat tej pary. To prawie mezalians, jak by powiedziano dawniej i w innej nieco sferze, ona bogata z domu, ładna, zdolna, a on owszem – miły i uczynny, jak mówią, ale biedny, no i ten feler jeszcze. Chłopaki, ci, co się z niego najbardziej wyśmiewają, zazdroszczą mu, to jedna z najlepszych partii w całej parafii. Opór teścia też nie będzie trwał wiecznie, mówią. Niby mu gratulują, wyrażają uznanie, ale i pozwalają sobie na głupie żarty.
– Dasz se radę, czy może ci trzeba pomóc? Jakżeś ty to zrobił, co? – nie kryją podziwu, zdumienia, ale i zazdrości.
Przychodzą na umówioną godzinę pogodni, radośni, jakby na przekór tym wszystkim zawistnikom. Po spisaniu papierów mówię Hance, że proboszcz na nią czeka u siebie. Wychodzi zdziwiona, a my jeszcze omawiamy sprawy ślubu. Wraca po kilku chwilach wzburzona, czerwona na twarzy. Zbierają się bardzo szybko. Zaintrygowany idę do proboszcza. Chodzi nerwowo po jadalni, gestykuluje, mówi chyba sam do siebie, jak indor czerwony na twarzy.
– Coś podobnego. Coś podobnego – powtarza w kółko z niedowierzaniem. – I to Hanka, coś podobnego. Zatrzymuje się przede mną i recytuje jak mantrę tę samą kwestię ze trzy razy.
– Co takiego, ta Hanka? – pytam więc uprzejmie.
– Coś podobnego. Takie dobre dziecko. Coś podobnego.
Reklama
– Ale co się stało?
– Wyobraź sobie. Tegom się nie spodziewał. Pamiętasz, mówiłem, że coś za nagle, alem się tego nie spodziewał. I to Hanka. Nie dziwiłbym się, jakby która inna, ale Hanka... W głowie mi się nie mieści.
– Przecież oni się tylko pobierają, to co w tym dziwnego?
– Głupiś! O, przepraszam. Mówię jej o tych obawach, no, o tym felerze jego, a ona mi w twarz: jak on ma feler, to skąd mój brzuch? No, wyobraź sobie. Stąd ta nagłość. Stąd. No, gdzie bym pomyślał, i to Hanka.
– A rodzice jej wiedzą?
– A gdzie tam. Wyobraź sobie, ona mi mówi, że ja mam to z nimi załatwić, żeby się zgodzili. Owszem, znam ich dobrze, cenię. Dobrzy, ofiarni jak mało kto, i ja mam to z nimi załatwić, żeby nie byli przeciw i żeby jeszcze się cieszyli, a o brzuchu mam nie mówić ani słowem. Tak ją wyuczyli w tym mieście, i to Hanka. No, rozumiesz?
– To trzeba im pomóc – mówię nieśmiało.
– Ba, kolejny mądry. Tyle to i ja wiem. Tylko jak? Oni w nią wpatrzeni jak w obrazek, prosili mnie na wszystko, żeby jej przetłumaczyć, że za rok, za dwa ten ślub. I nie z takim, nie z tym właśnie. I co ja mam im teraz powiedzieć, że co? Że zmieniłem zdanie?
– Jak ich proboszcz zna, to jakoś się uda. Z tym darem perswazji.
Reklama
– Ty mi tu nie kadź, tylko pomóż. Musimy się naradzić. Wiesz, pojedziemy jednak razem, przynajmniej pierwszy raz, będzie mi raźniej. Ty powiesz, że byli w kancelarii i tak dalej, o, jak ci się podobali, te wszystkie coś mnie mówił, że pasują do siebie, no wiesz. Łatwo nie będzie. Tego geniusza z felerem, co to się okazał fałszywym felerem, trzeba będzie wziąć za łeb, to już twoja działka. My przygotujemy grunt, a on potem z kwiatami na zaręczyny i prezentację. To wszystko nie będzie proste. Psia krew, i to Hanka mi takie rzeczy wyprawiła.
Nie było ani łatwe, ani proste, były łzy, spazmy, nerwy i głośne przekrzykiwanie. Ze dwa razy wychodziliśmy z niczym. Wszystkie argumenty odbijały się jak o ścianę. W końcu proboszcz nie wytrzymał, zezwał ich, nakrzyczał i poskutkowało, zaczęli słuchać.
– Jest tak, albo dacie swoje błogosławieństwo, czyli pogodzicie się, zaakceptujecie, że to jej życie i ma prawo po swojemu, nawet według was niemądrze, i będziecie rodziną, albo postawicie na swoim, bo nie po waszej myśli, i zostaniecie sami, bo oni i tak zrobią, co zamierzyli. Sami rozsądźcie, co tu jest ważniejsze. Czy wasze spodziewania i obraza, czy też kontakt z córką i, daj Boże, z wnukami. Emocje miną, a jak się zerwie, to naprawić trudno.
– Ale co ludzie powiedzą? – mówi, pochlipując jeszcze, matka.
– A gówno to was powinno obchodzić, za przeproszeniem, tu o was chodzi i o szczęście waszej córki. Co tu kto ma do tego! Zawsze będą bajać i głupoty rozpowiadać. Zamkniecie im języki? Im bardziej i dłużej będziecie się sprzeciwiać, tym więcej będą mówić.
– To co nam teraz wypada, według proboszcza?
Reklama
– Córkę wesprzeć, chłopaka przyjąć, doradzić. Zastanowić się, jak tu najlepiej nimi pokierować, żeby głupstw jakich nie nawywijali. Przecież my go wszyscy znamy. Uczciwy, każdy powie, uczynny, roboty się nie boi. Na pewno Hanki nie skrzywdzi. Mówił wikary, jak oni na siebie patrzą. On ją na rękach nosi. Ja wiem, mogło być inaczej, ale czy lepiej, kto to wie i co z tego, jest, jak jest. Taki, co w głowie uradzi, do skutku nie doprowadzi, mówi psalmista Pański. I tak to trzeba przyjąć jako wyraz Opatrzności. Nie jest źle, a przy waszym wsparciu i mądrej doradzie może być całkiem dobrze. No to jak? Przyjmiecie ich jak swoich? Pobłogosławicie?
I znowu płacz i łzy, i wielka ulga. Przekonał ich proboszcz. Jakie to były zrękowiny, po całej wsi mówiono. Ślub też był piękny, a wesele huczne. Baby jednak pilnowały terminu i coś im się nie zgadzało, ale za mała była różnica, żeby plotkować. Chłopaki tylko, żeby poprawić sobie nastrój, gadali pokątnie z zawiścią, że pewnie z kim innym miała, a jego wzięła jako przykrywkę. Głupstwa gadali, bo podobne było jak dwie krople wody, a za niedługi czas kolejne. Taki to feler. Po paru latach zatrudniał ich wszystkich w swojej firmie, nie pamiętając im tych wszystkich głupot. Rodzice się cieszyli, tylko proboszcz długo nie mógł zapomnieć, że Hanka mu coś takiego zrobiła. Jeszcze na chrzcinach kolejnego dziecka jej wypominał. Dopiero jak jej mąż kaplicę wyremontował, i to tak, że wszyscy cmokali z zachwytu, przyznał.
– Patrz, miałem nosa co do niego. Dobrze, że Hanka na niego trafiła. Moja ręka.