Pisarz powinien dążyć do stworzenia pełnego portretu swoich czasów. Doskonale skomponować go na przestrzeni czasu, miejsca i zdarzeń. Doprawić igraszkami losu.
Niewielu artystom to się w istocie udaje. Bolesław Prus genialnie eksplodował Lalką, potem próbował Tadeusz Dołęga-Mostowicz, ale w pełni udało się to dopiero Leopoldowi Tyrmandowi w posągowej powieści Zły, doprawionej Dziennikiem 1954. Niewielu twórców ma talent do pochwycenia głosu czasu i przyszpilenia go trafnymi zdaniami, tak aby nawet po latach ich powieści były czytane z wypiekami na twarzach. Tylko zanurzenie opowieści w czasie i miejscu skutkuje powołaniem do życia prawdziwego świata, fotografią, która genialnie opowiada o każdym zakątku swego światła i cienia, i nawet postaci trzeciego rzędu są na niej adekwatnie wydobyte z ciemności.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W dzisiejszej epoce mamy tragiczny deficyt prawdziwych pisarzy. Jest wielu samochwalców, reklamiarzy, którzy doznają samozachwytu nad swoimi prostacko niezgrabnymi strofami. Są też rozmaite koterie, które wychwalają swoich, choć ci piszą, jakby paradowali w dziurawych skarpetkach, z których wystają brudne pazury.
Reklama
Nie ma twórców samodzielnych, myślących „własnymi ścieżkami”, którzy zdolni są do sportretowania procesu karlenia elit i złych skutków takich zdarzeń. Dziś byle profesorek czy adwokacina, o sędziuszkach już nie wspominając, sadzi się na polski Parnas, jakby to było – za przeproszeniem – wejście do zwykłego wychodka. Cudów mniemanych mamy zatrzęsienie, a każdy – nudny, żenujący w swoich pozach i miałki w produkcji, która wypływa z jego głowy. Żyjemy w czasach intelektualnego bezrybia, gdy miejsce ludzi wybitnych zajmują bezczelni celebryci, gwiazdki literackie znane z tego, że seryjnie płodzą straszliwe w czytaniu kryminałki. Ci ludzie nie mają szacunku do języka, a w ich wytworach nie widać ciężkiej pracy nad sobą i własnymi myślami. Mamy więc z jednej strony pornograficzne diwy płodzące książczyny, przy których powieści Marii Rodziewiczówny to nieosiągalne wyżyny, a z drugiej – fabułokletów bez polotu i języka.
Nie ma dziś porządnej nowelistki, która mogłaby rozpalać umysły panienek, jest za to grafomanka kryjąca się za tragicznie nieporadnie napisaną serią, której softpornograficzne, ograniczone wątłą wyobraźnią scenki rozpalają miętę dziesiątek tysięcy młodych czytelniczek. Gdzie jest choćby współczesna Magdalena Samozwaniec?!
Chroma forma, intelektualne niziny – oto najbardziej realny opis polskiego środowiska literackiego. Przerośnięte ego zrzucające na papier wytwory wstydliwych ablucji umysłu. Nie ma wstydu, nie ma poziomu, nie ma dążenia do autentycznej wielkości. O błyskach choćby artyzmu nie ma w ogóle mowy. Panuje zasada: im bardziej oplujesz i obświnisz Polaków, tym bardziej antypolski salonik warsiawski cię okrzyknie i nagrodzi. Po tzw. prawej stronie także królują mdłe koterie, okadzające jedynie swoich, wśród których ze świecą można by szukać choćby namiastki talentu narracyjnego, umiejętności budowania opowieści. Ot, tamci sobie, ci sobie... i poważni twórcy uciekają w tematykę głęboko historyczną, jak choćby Elżbieta Cherezińska czy Wiesław Helak.
Nikt nie bierze się za bary z dzisiejszością, ze śmierdzącym powiewem nadchodzącym z postkomunistycznych, kompradorskich salonów. Nikt nie ma czy to talentu, czy po prostu odwagi, aby portretować rozplenione wszędzie, wpływowe, kanalie. Nikt nic nie robi nawet w dziedzinie na wskroś rzemieślniczej, której wytworami mogłyby być współczesne produkcje na miarę Dołęgi-Mostowicza czy Juliusza Kadena-Bandrowskiego.
A materia wokół aż krzyczy, aż łasi się ku opisaniu i bezlitosnemu sportretowaniu. Język naszej epoki też potrzebuje krystalizacji, aby pozostawić po sobie takie świadectwa, jakie potrafili tworzyć wspomniani już Prus czy Tyrmand. Czekam na współczesnego Tyrmanda i gotów jestem ufundować prywatną nagrodę za objawienie Polsce takiego talentu i wrażliwości artystycznej.