Restrykcje związane z pandemią utrudniły nam normalne uczestniczenie w niedzielnej Mszy św., a także udział w życiu sakramentalnym. Jakby tego było mało, po słynnym wyroku Trybunału Konstytucyjnego środowiska lewicowe oraz antyklerykalne zareagowały histerycznie i przypuściły bezpardonowy atak na Kościół. Gdyby się wsłuchać w wulgarne, ociekające agresją hasła skandowane przez uczestników strajku, to moglibyśmy odnieść wrażenie, że Kościół, najdelikatniej mówiąc, jest niepotrzebny. Czy te rażące bezrefleksyjnością strajki mogą być jednak miarodajne w kwestii oceny Kościoła? Strajki samoistnie dogasają, a Kościół trwa mimo pandemii. Taka sytuacja skłania nas jednak do refleksji na temat nas samych i naszej religijności wyrażonej w pytaniu: po co nam Kościół? Swoimi przemyśleniami podzielili się zwykli ludzie. Z ich wypowiedzi wyłania się realny obraz Kościoła XXI wieku.
Naturalna przestrzeń
Dla osób świadomie wierzących pytanie o Kościół może się wydawać niezasadne; to tak, jakbyśmy pytali o sens oddychania.
– Dla mnie pytanie: po co mi Kościół?, jest niezbyt zrozumiałe, ponieważ obecność Kościoła w moim – jako człowieka wierzącego – życiu jest oczywista. To tak jakby zapytać, po co pisarzowi pióro do pisania. Kościół jest mi potrzebny w życiu. Jestem człowiekiem wierzącym, rzymskim katolikiem i wierzę w Boga. Świątynia też jest dla mnie bardzo ważna. W Piśmie Świętym są zapisane słowa: „Odtąd zaczęli wzywać imienia Pana”. Kiedy ludzie opanowali sztukę budowlaną, to zbudowali świątynie, żeby się w nich modlić. Budynek sakralny jest po to, żeby właśnie tam się modlić, oddać chwałę Bogu i spotkać Go w tabernakulum – powiedział Stefan, wykładowca przedmiotów ścisłych.
Życiowy kompas
– Jak sprawić, aby kłamstwo stało się wiarygodne? Pomieszać je z prawdą. Obecnie tę metodę realizują liberalne media, ośrodki opiniotwórcze i środowiska niechętne Kościołowi. Gdy zmiesza się kłamstwo z prawdą, wszystko staje się relatywne, wszystko jest „jakby” – „jakby dobre”, „jakby słuszne”. Wszechobecne „jakby” sprawia, że ludzie stają się pustymi dzbanami, które łatwo jest napełnić treścią. Przekonanie ich do wyjścia na ulice w obronie rzekomo słusznych racji nie nastręcza większych trudności. Kościół, dla którego „tak” jest „tak”, a „nie” jest „nie”, stanowi dla mnie latarnię, która wskazuje właściwy kurs na morzu półprawd i manipulacji – stwierdziła Anna, studentka medycyny.
Również dla Pawła, pracownika wodociągów, Kościół jest życiową busolą: – Kościół jest dla mnie miejscem, w którym kształtuje się moje spojrzenie na życie. Nie wszystko, co słyszę na kazaniach, jest łatwe do przyjęcia, ale przecież tylko w Kościele mam sakramenty. Nie wyobrażam sobie niedzieli bez Mszy św. Ważne jest dla mnie też to, że w świątyni jestem we wspólnocie ludzi. Bardzo cenię sobie taką wspólnotową modlitwę.
Szukając ratunku
Reklama
W związku z pandemią każdy z nas odczuł utrudnienia w sprawowaniu kultu, w przyjmowaniu sakramentów i we wspólnotowym jednoczeniu się w modlitwie. Uświadomiło nam to, jak ważna jest wspólnota Kościoła. – Świątynia jest mi bardzo potrzebna, jednak pandemia i związane z nią ograniczenia uzmysłowiły mi, że wiarę należy także przeżywać na co dzień, w domu. We wspólnocie rodzinnej również trzeba żyć obecnością Pana Boga. Bardzo głęboko odczuwam to, że Bóg chce człowieka zbawić we wspólnocie. Sam Kościół odczuwam jako wspólnotę. Dla mnie bogactwem Kościoła są wspólnoty działające w parafiach. Ważne jest też to, żeby mieć Boga w sercu – podkreśliła Gabriela z Częstochowy.
Obostrzenia sanitarne dotknęły także narzeczonych. W dobie pandemii powiedzenie sobie sakramentalnego „tak” wymagało dodatkowej determinacji, aby zmierzyć się z mnożącymi się restrykcjami. – Głęboko wierzymy w to, że związek sakramentalny jest umocniony przez Ducha Świętego i dzięki temu nasze małżeństwo przetrwa wszelkie przeciwności, a tych przecież nie brakuje – zgodnie stwierdzili Karolina i Krzysztof, młode małżeństwo. – Chcemy być ze sobą aż do kresu naszych dni. Bez Kościoła, bez sakramentów, które w nim odnajdujemy, byłoby to trudne. Zresztą dowodzą tego statystyki. Małżeństwa, które nie stanęły przed Bogiem, w których nie ma życia sakramentalnego, częściej się rozpadają. Nie chcemy podzielić tego smutnego losu.
Nie oddamy sakramentów
Reklama
Wielu przeciwników Kościoła deprecjonuje znaczenie sakramentów. Wykorzystują oni czas pandemii do ograniczenia lub wręcz likwidacji życia sakramentalnego. Natomiast to, co najmocniej wybrzmiewa w wypowiedziach zwykłych Polaków pytanych o Kościół, to życie sakramentami. – Kościół pełni kilka funkcji. Najważniejszą z nich, do której został powołany jako wspólnota wiernych i wspólnota kapłanów, stanowi adorowanie Boga. Dzięki kapłanom wierni mogą otrzymać sakramenty, a przecież brak sakramentów niejako blokuje nam drogę do zbawienia – powiedziała Patrycja, studentka prawa. Damian ojciec dwuletniej Oliwii zauważa: Jeśli jesteśmy zanurzeni w sakramentach, jeśli wierzymy w Boga, to naturalną konsekwencją tego jest czynienie dobra. Kościół nie tylko czyni nas dobrymi, ale skłania nas do dzielenia się tym dobrem w sposób naturalny i bezinteresowny.
Dzięki życiu sakramentalnemu możemy w Kościele osiągnąć prawdziwe szczęście, o czym przekonuje Karolina, korektorka: – Kościół potrzebny jest mi do osiągnięcia szczęścia. Autentycznego szczęścia. To on stale przypomina mi o tym, że nikt prócz Boga nie jest w stanie wyleczyć ran, które nosimy w sercu. Bez Kościoła, bez jego nauki i sakramentów, zgubilibyśmy się w świecie, który oferuje nam przyjemności dające tylko krótkotrwałą ulgę w cierpieniu.
Podobnie dla Agaty, maturzystki z Zawiercia, Kościół jest sakramentalną pomocą w życiu: – Kościół dał mi nadzieję, podniósł mnie, kiedy sama nie miałam siły dalej iść. Kiedyś myślałam, że wywrócił moje życie do góry nogami, choć dziś sądzę, że postawił mnie na nogi! Daje mi sakramenty, dał wspólnotę, dał mi MIŁOŚĆ JEZUSA!
Na kanale Niedzieli TV ukazał się właśnie pierwszy odcinek serii #KochamKościół, w której zarówno świeccy, jak i duchowni dzielą się swoimi świadectwem miłości do Kościoła. Na początek odważne słowa młodych, m.in. z Ruchu Światło Życie czy Szkoły Nowej Ewangelizacji.
Kolejne odcinki cyklu będą ukazywać się w kolejne poniedziałki. Akcję #KochamKościół zainicjował bp Andrzej Przybylski, który na jej początek skierował specjalne słowo.
Wielką zasługą św. Teresy jest powrót do ewangelicznego rozumienia miłości do Boga. Niewłaściwe rozumienie świętości popycha nas w stronę dwóch pokus. Pierwsza - sprowadza się do tego, iż kojarzymy
świętość z nadzwyczajnymi przeżyciami. Druga - polega na tym, że pragniemy naśladować jakiegoś świętego, zapominając o tym, kim sami jesteśmy. Można do tego dołączyć jeszcze jedną pokusę -
czekanie na szczególną okazję do kochania Boga. Ulegając tym pokusom, często usprawiedliwiamy swój brak dążenia do świętości szczególnie trudnymi okolicznościami, w których przyszło nam żyć, lub zbyt
wielkimi - w naszym rozumieniu - normami, jakie należałoby spełnić, sądząc, iż świętość jest czymś innym aniżeli nauką wyrażoną w Ewangelii.
Teresa nie znajdowała w sobie dość siły, aby iść drogą wielkich pokutników czy też drogą świętych pełniących wielkie czyny. Teresa odkrywa własną, w pełni ewangeliczną drogę do świętości. Jej pierwsze
odkrycie dotyczy czasu: nie powinniśmy odsuwać naszego kochania Boga na jakąś nawet najbliższą przyszłość. Któraś z sióstr w klasztorze w Lisieux „oszczędzała” siły na męczeństwo, które notabene
nigdy się nie spełniło. Dla Teresy moment kochania Boga jest tylko teraz. Ona nie zastanawia się nad przyszłością, gdyż może się czasami wydawać zbyt odległa lub zbyt trudna. Teraz jest jej ofiarowane
i tylko w tym momencie ma możliwość kochania Boga. Przyszłość może nie nadejść. „Dobry Bóg chce, bym zdała się na Niego jak maleńkie dziecko, które martwi się o to, co z nim będzie jutro”.
Czasami myśl o wielu podobnych zmaganiach w przyszłości nie pozwala nam teraz dać całego siebie. Zatem właśnie chwila obecna i tylko ta chwila się liczy. Łaska ofiarowania czegoś Bogu lub przezwyciężenia
jakiejś pokusy jest mi dana teraz, na tę chwilę. W chwili wielkiego duchowego cierpienia Teresa pisze: „Cierpię tylko chwilę. Jedynie myśląc o przeszłości i o przyszłości, dochodzi się do zniechęcenia
i rozpaczy”. Rozważanie, czy w przyszłości podołam podobnym wyzwaniom, jest brakiem zdania się na Boga, który mnie teraz wspomaga. „By kochać Cię, Panie, tę chwilę mam tylko, ten dzień dzisiejszy
jedynie” - pisze Teresa. Jest to pierwsza cecha realizmu jej ducha - realizmu ewangelicznego, gdyż Chrystus mówi nieustannie o gotowości i czuwaniu. Ten, kto zaniedbuje teraźniejszość,
nie czuwa, bo nie jest gotowy. Wkłada natomiast energię w marzenia, a nie w to, co teraz jest możliwe do spełnienia. Chrystus przychodzi z miłością teraz. To skoncentrowanie się na teraźniejszości pozwala
Teresie dostrzec wszystkie możliwe okazje do kochania oraz wykorzystać je. Do tego jednak potrzebne jest spojrzenie nacechowane wiarą, iż ten moment jest darowany mi przez Boga, aby Go teraz, w tej sytuacji
kochać. Nawet gdy sytuacja obecna jawi się w bardzo ciemnych barwach, Teresa nie traci nadziei. „Słowa Hioba: Nawet gdybyś mnie zabił, będę ufał Tobie, zachwycały mnie od dzieciństwa. Trzeba mi
jednak było wiele czasu, aby dojść do takiego stopnia zawierzenia. Teraz do niego doszłam” - napisze dopiero pod koniec życia.
Teresa poznaje, że wielkość czynu nie zależy od tego, co robimy, ale zależy od tego, ile w nim kochamy. „Nie mając wprawy w praktykowaniu wielkich cnót, przykładałam się w sposób szczególny
do tych małych; lubiłam więc składać płaszcze pozostawione przez siostry i oddawać im przeróżne małe usługi, na jakie mnie było stać”. Jeśli spojrzeć na komentarz Chrystusa odnośnie do tych, którzy
wrzucali pieniądze do skarbony w świątyni, to właśnie w tym kontekście możemy uchwycić zamysł Teresy. Nie jest ważne, ile wrzucimy do tej skarbony, bo uczynek na zewnątrz może wydawać się wielki, ale
cała wartość uczynku zależy od tego, ile on nas kosztuje. Zatem należy przełamywać swoją wolę, gdyż to jest największą ofiarą. Przezwyciężając miłość własną, w całości oddajemy się Bogu.
Były chwile, gdy Teresa chciała ofiarować Bogu jakieś fizyczne umartwienia. Taki rodzaj praktyk był w czasach Teresy dość powszechny. Jednak szybko się przekonała, że nie pozwala jej na to zdrowie.
Było to dla niej bardzo ważne odkrycie, gdyż utwierdziło ją w przekonaniu, że nie trzeba wiele, aby się Bogu podobać. „Dane mi było również umiłowanie pokuty; nic jednak nie było mi dozwolone, by
je zaspokoić. Jedyne umartwienia, na jakie się zgadzano, polegały na umartwianiu mojej miłości własnej, co zresztą było dla mnie bardziej pożyteczne niż umartwienia cielesne”. Teresa nie wymyślała
sobie jakichś ofiar. Jej zadaniem było wykorzystanie tego, co życie jej przyniosło.
Umiejętność docenienia chwili, odkrycia, że wszystko jest do ofiarowania - tego uczy nas Teresa. My sami albo narzekamy na trudny los i marnujemy okazję do ofiarowania czegoś trudnego Bogu,
albo czynimy coś zewnętrznie dobrego, ale tylko z wygody, aby się komuś nie narazić lub dla uniknięcia wyrzutów sumienia. Intencja - to jest cały klucz Teresy do świętości. Jak wyznaje, w swoim
życiu niczego Chrystusowi nie odmówiła, tzn. że widziała wszystkie okazje do czynienia dobra jako momenty wyznawania swojej miłości.
Inną cechą, która przybliża ją do nas, jest naturalność jej modlitwy. Teresa od Dzieciątka Jezus, która jest córką duchową św. Teresy od Jezusa, jest jej przeciwieństwem odnośnie do szczególnych łask
na modlitwie. Złożyła nawet z tych łask ofiarę, bo czuła, że w nich można szukać siebie. Jej życie modlitwy było często bardzo marne, gdyż zdarzało się jej zasypiać na modlitwie. Po przyjęciu Komunii
św. zamiast rozmawiać z Bogiem, spała. Nie dlatego, że chciała, ale dlatego, że nie potrafiła inaczej. Ważny jest fakt, iż nie martwiła się za bardzo swoją nieumiejętnością modlenia się. Wierzyła, że
i z takiej modlitwy Chrystus jest zadowolony, gdyż ona nie może Mu ofiarować nic więcej poza swoją słabością.
Aby się przekonać, jak daleko lub jak blisko jesteśmy przyjmowania Ewangelii w całej jej głębi, zastanówmy się, jak podchodzimy do niechcianych prac, mniej wartościowych funkcji, momentów, gdy nie
jesteśmy doceniani, a nawet oskarżani. Czy widzimy w tym okazję, aby to wszystko ofiarować Chrystusowi, czy też walczymy o to, aby postawić na swoim lub zwyczajnie zachować twarz? Jak postępujemy wobec
osób, które są dla nas przykre? Czy je obgadujemy, czy też widzimy w tym okazję, aby im pomóc w drodze do Boga? Teresa powie, gdy nie może już przyjmować Komunii św. ze względu na zaawansowaną chorobę,
że wszystko jest łaską. Czy każda trudna sytuacja, trudny człowiek jest dla mnie łaską?
W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.