Reklama

Kościół

Boży zapaleniec

Z Matką Teresą z Kalkuty organizował misje w Indiach, przez 13 lat zarządzał Zgromadzeniem Salwatorianów, którzy posługują w 42 krajach świata, znał biegle kilka języków, a przy tym był skromnym, niezwykle lubianym człowiekiem. Przyjaźnił się z prezydentem Tanzanii i rodziną Kamila Stocha. Ks. Andrzej Urbański SDS odszedł nagle w marcu 2019 r. podczas pobytu w Tanzanii

Niedziela Ogólnopolska 19/2019, str. 16-19

[ TEMATY ]

powołanie

Archiwum Salwatorianów

Ks. Andrzej Urbański SDS

Ks. Andrzej Urbański SDS

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Urodził się w Rajczy k. Żywca. Wzrastał w patriotycznej, bardzo religijnej rodzinie i góralskiej tradycji Podbeskidzia. W Rajczy mieszkali jego dziadkowie ze strony matki – Jeleśniańscy.

– Ojciec Andrzeja był krawcem i w spółdzielni pracy uczył zawodu inwalidów wojennych – wspomina krewna Antonina Jeleśniańska. – Nie miał zbyt wiele czasu, by zajmować się chłopcem. Dlatego Andrzej przylgnął do dziadka, człowieka niezwykle pobożnego, który zabierał go w góry i dużo z nim rozmawiał. Chłopiec od najmłodszych lat marzył, aby zostać misjonarzem. – Pewnego razu – opowiada p. Antonina – gdy ich odwiedziłam, Andrzejek siedział z książką i oglądał obrazki. Ręką wskazał, abym się nachyliła, i szepnął: – Ciociu, zobacz, to są Murzyni, oni nie znają Boga. Gdy dorosnę, zostanę księdzem i będę ich chrzcił – powiedział z przekonaniem. Wielki wpływ na duchowość chłopca miała też babcia ze strony ojca, która zabierała go do sanktuarium w Trzebini na wieczory fatimskie. W ten sposób trafił do Towarzystwa Boskiego Zbawiciela, czyli salwatorianów, którzy do dziś prowadzą tę parafię. Wstąpił do nowicjatu w Bagnie na Dolnym Śląsku. W 1970 r. złożył profesję wieczystą, a 3 lata później przyjął święcenia kapłańskie.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Praca w Afryce

Jeszcze w czasie formacji seminaryjnej Andrzej zadeklarował chęć wyjazdu na misje. Przez cały czas studiów, a nawet w przerwie na przymusową służbę wojskową dla kleryków, pilnie uczył się języków: angielskiego i niemieckiego. W 1975 r. wyjechał do Tanzanii. „Ten piękny kraj – napisał w liście do rodziny – stał się dla mnie «Ojczyzną z wyboru»”. Ukochał ten „prosty, pełen autentycznej dobroci, gościnny lud”. Młody misjonarz zderzył się tam z wieloma problemami nie tylko natury religijnej. – Praca na misjach – wyjaśnia ks. Mieczysław Kijaczek SDS, przez wiele lat misjonarz w Tanzanii – odbywa się na dwóch płaszczyznach: duchowej i materialnej. Misjonarz nie tylko dba o ewangelizację, nauczanie, ale też pomaga organizować ludziom codzienne życie, udziela porad zdrowotnych, prowadzi punkty naprawy, przedszkola dla dzieci, a także pomaga budować zbiorniki wodne. Bez wody nie da się żyć, a w okresie suchym w Tanzanii wody brakuje. Ks. Urbański był bardzo gorliwy. „Moto-moto” – tak o nim mówili współbracia w Afryce (w języku suahili „moto” znaczy ogień, moto-moto – zapaleniec). Jego żarliwość apostolską współbracia przyrównują do ognia, który zaprószony nie daje się ugasić. Jak się zapalił do jakiejś idei, to nic nie mogło mu stanąć na przeszkodzie. – Gdy był proboszczem w Lionja (1976 r., druga jego placówka), miał do dyspozycji motocykl – wspomina ks. Kijaczek. – Budował wówczas kaplicę w jednej ze stacji misyjnych. Ludzie pomogli mu zrobić cegły i je wypalić, a on przewoził je w plecaku na budowę. Wyobraźcie sobie, ile razy musiał przemierzać tę trasę, aby wybudować kaplicę.

Reklama

Troska o powołania

W 1977 r. ks. Urbański został przełożonym nowicjatu w Namiungo. Powierzono mu zadanie przyjmowania nowych, rodzimych powołań i formowania ich do zgromadzenia. To się wiązało z budową domu formacyjnego. – Wcześniej dwa razy podejmowano próbę stworzenia takiego domu – opowiada ks. Kijaczek – ale dopiero ks. Andrzejowi się to udało. Odwiedziłem go na początku lat 80. – wspomina misjonarz. – Mieszkał wówczas w lepiance, do której garnęły się węże i skorpiony, zwłaszcza w porze deszczowej, szukając schronienia przed deszczem. W porze suchej brakowało wody, nie było studni. W tych warunkach Andrzej zaczął zdobywać fundusze i budować dom formacyjny. Dziś jest to duży kompleks, składający się z kilku budynków. „Wielu z tych młodych tanzańskich salwatorianów (w Namiungo) – napisał ks. Urbański w 1992 r. w jednym z listów do rodziny – to bracia zakonni, którzy uczą się w szkołach zawodowych lub zakończyli już swoje nauki. Jesteśmy bardzo zadowoleni, że przez swoją wiedzę fachową włączają się całym sercem w walkę przeciw zacofaniu, biedzie, korupcji na tamtejszym kontynencie”.

Reklama

Uczelnia w Morogoro

Dowodem ogromnego zaangażowania ks. Urbańskiego w rozwój misji na Czarnym Lądzie oraz zaufania ze strony współbraci była decyzja mianowania go w 1981 r. przełożonym misji w Tanzanii. Pełnił tę odpowiedzialną funkcję przez 3 kolejne kadencje, dzięki jego ofiarnej pracy salwatorianie rozpoczęli posługę misyjną w diecezjach Dar es Salaam oraz Morogoro. Wkrótce z inicjatywy ks. Andrzeja została podjęta decyzja o stworzeniu seminarium salwatoriańskiego dla rodzimych powołań. – W Tanzanii jest 36 diecezji, ale tylko 3 seminaria duchowne – opowiada ks. Kijaczek. – Dostać się do seminarium to wielkie szczęście. Zastanawialiśmy się, gdzie kształcić kleryków. Wysyłać ich na studia do Europy? To duże koszty. Padł pomysł stworzenia własnego seminarium. Ks. Andrzej tak się zapalił do tego konceptu, że wszystkich do niego przekonał. Na 28 misjonarzy tylko 1 był przeciwny – wspomina mój rozmówca.

Na miejsce budowy wybrano Morogoro – duże miasto w środkowo-wschodniej części kraju. Salwatorianie porozumieli się z misjonarzami z innych zgromadzeń i powstał Instytut Filozoficzno-Teologiczny – pierwsza międzyzakonna uczelnia dla rodzimych powołań Tanzanii oraz krajów sąsiednich. 10 lat temu uczelnia przekształciła się w uniwersytet (Jordan University College), w którym naukę pobiera dziś prawie 2,5 tys. studentów – nie tylko przyszłych kapłanów, ale także świeckich, którzy tam studiują nauki socjalne, polityczne i ekonomiczne. Wydział filozoficzny i teologiczny uczelni jest afiliowany do Urbanianum w Rzymie.

Uczelnia była oczkiem w głowie ks. Andrzeja. Nie tylko doglądał budowy, ale też wszędzie zabiegał o fundusze. „Podczas 3-tygodniowego pobytu w Szwajcarii głosiłem kazania po niemiecku, prosząc o pomoc na budowę naszego seminarium w Morogoro” – poinformował w jednym z listów do rodziny. Pisał liczne artykuły do zachodnich czasopism i w ten sposób zdobywał środki. Sam też zabiegał o kadrę profesorską, zachęcał znajomych naukowców. – Nie zrażał się odmową i nie chował urazy – wspomina ks. Józef Tarnówka SDS, który ze względu na stan zdrowia, a także liczne zobowiązania nie podjął zaproszenia.

Reklama

Wszystkie te wysiłki zostały docenione przez władze zarówno kościelne, jak i świeckie Tanzanii. Kard. Polycarp Pengo podczas wizyty w Polsce zapewniał: – Uznaję powstanie naszego ośrodka seminaryjnego za jeden z najcenniejszych darów, które otrzymał Kościół w Tanzanii. Wyrazem uznania dla zasług ks. Andrzeja Urbańskiego dla duchowego rozwoju tego afrykańskiego kraju były dwie wizyty prezydenta Tanzanii Beniamina Mkapy na Podbeskidziu, w rodzinnych stronach misjonarza.

Spotkania z Matką Teresą

– Indie – opowiada ks. Kijaczek – to był pierwszy kraj, do którego w 1890 r. nasz założyciel – o. Jordan posłał misjonarzy. Misja tam trwała tylko 25 lat, do I wojny światowej, ale że byli to głównie księża mówiący po niemiecku, zostali deportowani przez Anglików. W 100-lecie rozpoczęcia działalności w Indiach ks. Urbański jako przełożony misji podjął próbę odtworzenia placówki. Powstał dom zakonny Salwatorianów w Bangalore. Dziś jest tam 38 rodzimych kapłanów, 10 kleryków. Ks. Urbański wizytował tę placówkę kilka razy. W Kalkucie spotkał się z Matką Teresą. W liście do rodziny tak wspominał to spotkanie: „25 marca odprawiliśmy Mszę św. w Domu Macierzystym Sióstr Miłosierdzia, czyli Sióstr Matki Teresy. Uczestniczyło w tej Mszy św. ok. 200 nowicjuszek i duża liczba młodych sióstr z różnych krajów. Po Mszy św. Matka Teresa, która niedawno miała operację serca, przyszła do zakrystii, aby nas przywitać, i rozmawiała z nami prawie 20 minut. Po raz drugi w życiu miałem okazję wpatrywać się w oblicze tej świętej naszych czasów. Powiedziała mi, że jej siostry pracują w 104 krajach świata i że ostatnio otrzymała zaproszenie do pracy nawet w Chinach. Wręczyłem jej krzyżyk hebanowy, który przywiozłem z Tanzanii, a ona mi dała swoje modlitwy na dwóch kartkach, które własnoręcznie podpisała. (...) Prostota, dobroć i bezpośredniość Matki Teresy są ujmujące, a rozmowa z nią była dla mnie duchową rozkoszą”. Ks. Andrzej udostępnił siostrom miłosierdzia zakupiony przez zgromadzenie dom. „Ponieważ dwa lata temu zaczęliśmy przyjmować młodzieńców hinduskich i mamy dopiero jednego tubylczego księdza i 6 młodych kleryków, nie jesteśmy w stanie tego domu używać. Zaprosiliśmy więc siostry Matki Teresy z Calcutty (pisownia oryginalna), aby go zamieszkały razem z ułomnymi dziećmi na dwa lata” – napisał. Siostry zostały w nim 15 lat.

Reklama

Obywatel świata

Ogromna pracowitość oraz prawdziwy duch misyjny i apostolski ks. Andrzeja zostały dostrzeżone przez współbraci z wielu prowincji rozsianych po całym świecie, dlatego w 1993 r. został on wybrany na urząd wikariusza generalnego Salwatorianów i sekretarza generalnego ds. misji. Opuścił Afrykę i zamieszkał w domu Salwatorianów w Rzymie. Teraz troszczył się o rozwój misji już nie tylko w Tanzanii, Kongo czy Indiach, lecz na całym świecie. Przyczynił się do założenia nowej fundacji na Filipinach czy na Komorach. Z wielkim zaangażowaniem uczestniczył w zakładaniu ośrodków duszpasterskich w krajach byłego bloku wschodniego, w Albanii, na Węgrzech. – To był prawdziwy charyzmatyk. On doskonale rozeznał charyzmat naszego zgromadzenia, żył nim i go pielęgnował dla dobra misji i salwatorianów. Bardzo dużo wymagał – najpierw od siebie. Miał dyscyplinę wewnętrzną i jasno określony cel. Wiedział, co jest ważne, a czym sobie głowy nie zawracać – wspomina ks. Ignacy Pawlus SDS, przez wiele lat misjonarz na Syberii, zapytany o przyczyny sukcesu ks. Urbańskiego. W 1999 r. ks. Andrzej został przełożonym generalnym Salwatorianów. Był drugim Polakiem na tym zaszczytnym stanowisku. Urząd ten pełnił przez 2 kadencje, do 2013 r. W tym czasie podejmował wiele inicjatyw służących rozwojowi Towarzystwa Boskiego Zbawiciela. – Wielu uważało – mówi ks. Józef Tarnówka SDS – że ks. Urbański jako jedyny po naszym założycielu, o. Jordanie, miał wizję, w jakim kierunku zgromadzenie ma iść. I próbował natchnąć tym duchem ludzi. On nie tylko miał wizję, ale też potrafił ją realizować.

Reklama

Jako przełożony generalny jeździł po całym świecie. – On kochał Kościół, bo kochał ludzi – zauważa ks. Tarnówka. – Umiał z nimi rozmawiać, dostrzec w nich dobro. To przyciągało do niego zarówno ludzi prostych, jak i tych z pierwszych stron gazet. Do jego przyjaciół należy m.in. rodzina Stochów. Cenili ks. Andrzeja. Błogosławił związek małżeński Ewy i Kamila Stochów. Widziałem go w różnych sytuacjach, zwyczajnych i bardzo oficjalnych. Zawsze był sobą. Miał specyficzne poczucie humoru, potrafił żartować z siebie. Pamiętam, jak zszokował współbraci, częstując małymi czarnymi cukiereczkami. Później okazało się, że to pieczone termity... – wspomina ks. Tarnówka.

Po zakończeniu posługi w Rzymie ks. Andrzej Urbański powrócił do Polski. W ostatnim czasie mieszkał w salwatoriańskiej parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski w Bielsku-Białej. Pomagał w duszpasterstwie, służył jako spowiednik, udzielał się także w hospicjum. Zmarł nagle 15 marca 2019 r. w Bagamoyo w Tanzanii, gdzie przebywał na uroczystościach srebrnego jubileuszu Jordan University College w Morogoro. Jego pogrzeb odbył się 27 marca w bazylice mniejszej pw. Najświętszego Serca Pana Jezusa w Trzebini. Został pochowany w miejscowym grobowcu zakonnym.

* * *

Świadectwa

Ks. Krzysztof Wons SDS – dyrektor Centrum Formacji Duchowej Salwatorianów na Zakrzówku w Krakowie:
Gdy w różnych sprawach przyjeżdżałem do Rzymu, ks. Andrzej, choć pełnił tak eksponowaną funkcję, zawsze znajdował czas, żeby porozmawiać. To nie były rozmowy na korytarzu, co tam słychać. Siadaliśmy, wsłuchiwał się w to, co się mówiło. Interesował się powstawaniem Centrum Formacji Duchowej na Zakrzówku w Krakowie – był przekonany, że to jedno z najważniejszych dzieł zgromadzenia. Dodawał mi otuchy, okazywał zrozumienie, wspierał. Miałem świadomość, że po takim spotkaniu swoje obowiązki będzie nadrabiał do nocy, bo to był tytan pracy. Ale on po prostu potrafił z człowiekiem pobyć. Zawsze pytał o moją mamę, pozdrawiał ją. Miał ogromną odwagę działania, by zakładać nowe fundacje i dzieła – to wynikało z jego wiary. Był bardzo odpowiedzialny.

Sylwia Kajdana – pracownik Wydawnictwa SALWATOR:
Brałam udział w jubileuszowej pielgrzymce wydawnictwa do Rzymu. W tym czasie obowiązki generała zakonu pełnił ks. Andrzej Urbański. Byliśmy zachwyceni jego osobą od pierwszych chwil naszego pobytu w domu generalnym w Rzymie. Przywitał nas skromny, pełen pokory i ciepła człowiek. Pomógł nam w przeniesieniu walizek, zaprosił do pokoju i zwyczajnie z nami rozmawiał o codziennym życiu, o naszych rodzinach, problemach. Pamiętam też posiłki podczas naszej pielgrzymki. Ks. Andrzej nie czekał, aż stół będzie gotowy. Pomagał w jego nakryciu, czuwał, czy komuś czegoś nie brakuje, donosił, zawsze z uśmiechem.

2019-05-08 08:12

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jaka jest nasza oferta powołaniowa

Niedziela częstochowska 4/2018, str. II

[ TEMATY ]

powołanie

Dario Acosta/Deutsche Grammophon

Moja 33-letnia praca na stanowisku redaktora naczelnego „Niedzieli” obfitowała w wiele różnych sytuacji. Były m.in. przypadki, że przychodzili do mnie młodzi ludzie, mężczyźni i kobiety, którzy z różnych powodów opuścili seminarium albo zakon i poszukiwali swojego nowego miejsca w życiu, a przede wszystkim pracy. Niektórzy trafili na zapotrzebowanie na pracownika w naszej redakcji. Często jednak trzeba było szukać innego miejsca lub sposobu pomocy. Nigdy nie pytałem o szczegóły ich życiowej decyzji, uważałem to za sprawę subtelną i bardzo osobistą, którą należy zostawić człowiekowi. Takie sytuacje skłaniają jednak do szerszego zastanowienia się nad problemem: dlaczego ktoś podejmuje taką decyzję i kto ponosi tu winę, bo jeżeli ktoś znalazł się w seminarium czy w zakonie, to pewnie miał powołanie. Co się z nim stało?

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Mokrsko. Maryja przywitana wierszem

2024-04-25 15:27

[ TEMATY ]

peregrynacja

parafia św. Stanisława BM

Mokrsko

Maciej Orman/Niedziela

Kolejnym etapem peregrynacji kopii obrazu Matki Bożej Częstochowskiej była parafia św. Stanisława Biskupa i Męczennika w Mokrsku.

W imieniu wspólnoty Maryję w kopii jasnogórskiego wizerunku powitał proboszcz ks. Zbigniew Bigaj. Duszpasterz jest poetą, wydał cztery tomiki ze swoimi utworami: „Po życia drogach”; „Aniele, przy mnie stój”; „Po drogach wspomnień” i „Mojej Mamie”. Do Matki Bożej zwrócił się słowami wiersza pt. „Mama”.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję