Reklama

Niedziela Łódzka

Kłopot nie oznacza braku miłości

Z s. Marią Pioskowik, salezjanką i dyrektorem Zespołu Opiekuńczo-Wychowawczego „Ochronka Bałucka”, rozmawia Anna Skopińska

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Anna Skopińska: – Od wielu lat prowadzi Siostra ZOW „Ochronka Bałucka”, ma do czynienia z wieloma rodzinami, sytuacjami, które uczą pewnie życia – jeszcze do niedawna mówiło się o zabieraniu dzieci z rodzin, teraz już ten temat przycichł. Czy to oznacza, że pomoc społeczna faktycznie wspiera rodzinę?

S. Maria Pioskowik: – To szkoła mogłaby powiedzieć, w jakim stopniu pomoc społeczna towarzysząca rodzinie wspiera faktycznie tę rodzinę biologiczną. Przypuśćmy, że ma pani kilkoro dzieci i ma pani z nimi kłopoty. Bo przecież cudów nie ma – w każdym wychowaniu jest dużo miłości, ale miłość nie przeszkadza temu, by był kłopot, ani kłopot nie oznacza braku miłości. Wiadomo, że z jednym dzieckiem mogą być mniejsze, a z innym większe trudności.
W zwyczajnej, przyzwoitej rodzinie – mam tu na myśli jakiś standard życia i standard inteligencji – jeśli są wszystkie pozytywne wzorce w tej rodzinie: rodzice pracują, mają autorytet, dzieci są pod ich opieką, ale traktowane z wolnością i szacunkiem, to wiadomo, że w stosunku do jednego dziecka rodzicom wystarczy ich mądrość i ich miłość, i towarzyszenie w postaci dziadków, sąsiadów, kolegów czy przyjaciół, a innemu dziecku w tej standardowej, przyzwoitej rodzinie to nie wystarczy. Musi być jeszcze ktoś fachowy, kto będzie nim kierował: czy to w zachowaniu, czy podejściu do obowiązków, jakie ma dziecko, czyli do nauki.

– I tu wtedy powinna pojawić się ta interwencja z zewnątrz?


– Biorąc pod uwagę liczbę dzieci na stale przebywających w ZOW „Ochronka Bałucka” – 14 i to, że mimo, iż wspieramy się świeckimi pracownikami, przez 24 godziny na dobę jako siostry jesteśmy z tymi dziećmi – stanowimy taką większą rodzinę. Jednak zdajemy sobie sprawę, że przy niektórych dzieciach współpraca z wychowawcą ze szkoły, współpraca z pedagogiem ze szkoły czy z psychologiem daje pozytywne efekty. Bo daje nam to nieraz pewne nowe światło. Oni widzą to dziecko w innych warunkach, niż tylko domowych, tak jak my je widzimy. I są na pewno takie rzeczy, które dzieci powiedzą o sobie poza tym domem.
Do placówek, czy to instytucjonalnych czy rodzinnych, trafiają dzieci, których rodzina jest mało wydolna wychowawczo. Często z powodu nałogów. Może to być jakiś brak zdolności w zawiązywaniu więzi czy też inne wypaczenia, a już najbardziej, gdy w rodzinie występuje przemoc. Jakakolwiek.

– To takie dzieci z rysą?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram


– Z trudem osiąga się pozytywne efekty psychologiczne u dzieci, które są po przemocy. Choć przecież przechodzą różne terapie – w ramach rodziny biologicznej, którą się ratuje, czy też gdy są w pogotowiu opiekuńczym, zanim trafią do placówki. Także tu mają psychologa, korzystają też z terapii z zewnątrz. Przyznam, że najczęściej takie dzieci, jeśli przejdą dwie terapie, to opierają się już następnym. I ta rysa pozostaje. Choć to nie znaczy, że ten tata, który mnie bił, kopał, zamykał w szafce pod zlewem, nie będzie miał przebaczone. Po dwóch, trzech latach pobytu w placówce dziecko już nie pamięta albo nie chce pamiętać, co tata mu zrobił.
To magiczne słowo „tata” lub „mama” kojarzy mu się – mimo ukrytych gdzieś głęboko wspomnień – z kimś wspaniałym.
Wystarczy, że przyjdzie czysty, ogolony, nie musi nawet mówić „przepraszam”. I choć większe dziecko nie chce z nim mieszkać i nie czeka na żadną propozycję, to jednak liczy na spotykanie się, na otrzymanie doładowania do telefonu, na to, by móc wyjść, bo inni też wychodzą na parę godzin spaceru czy odwiedzin do dawnego domu.
Zawsze modlimy się za rodziców i mówimy dzieciom, że każdy człowiek, w każdej chwili, ma prawo stać się innym, lepszym. I modlimy się o to, by ci rodzice byli lepsi, by umieli skorzystać z tego, że dzieci są tu i starali się coś w swoim życiu zmienić. Wiadomo, że jak już dziecko jest 7 lat w placówce, to nie wierzy, że mama dobrze wykorzystuje czas dla scalenia rodziny, gdy ono jest „zaopiekowane” i ma dom w placówce, ale jak idzie do tego domu, to chce zobaczyć coś innego u tej matki i chwali się tym.

– Ale oprócz placówki jest też możliwość rodziny zastępczej. Siostra wiele razy powtarzała, że domy dziecka nie powinny istnieć, a powinna wzrosnąć liczba takich rodzin. To realne?

– Tak, choć na pewno nie da się funkcjonować całkiem bez domów dziecka, bo rodzina zastępcza nie zawsze wytrzyma napór tych trudności, które znosi dom dziecka. I może oddać dzieci do placówki...

Reklama

– Zdarzają się takie sytuacje?


– Tak. Z podopiecznymi jednego z domów dziecka tak było. Praktycznie większość stanowiły dzieci z rodzin zastępczych. Były wśród nich takie, które przynamniej na początku jeszcze utrzymywały jakiś kontakt z oddanymi dziećmi, a inne nie. Teraz ustawa o pieczy zastępczej przewiduje, że dzieci do lat 10 mają trafić do rodzin zastępczych.
Wiadomo, że nie ma rodzin zastępczych dla wszystkich dzieci, więc trzeba wybrać. I te młodsze, które trzeba odebrać rodzinom, idą do rodzin zastępczych, a te starsze trafiają do domów dziecka. Rodzina zastępcza tak długo opiekuje się jednym dzieckiem, jak potrzeba, lub innym dotąd, dokąd z pomocą specjalistów daje sobie radę wychowawczo.
Do domów dziecka czasem trafiają dzieci z rodzin zastępczych spokrewnionych, gdzie już dziadkowie nie dają rady, i trafiają też z rodzin zastępczych, które sobie nie poradziły z dziećmi. A przecież ważne jest zapewnienie dziecku potrzeby przynależności. Dzieci, które są z jakiś powodów odesłane z rodzin zastępczych, czują się często drugi raz porzucone.

– Tamte rodziny zastępcze nie miały pomocy?


– Pomoc specjalistyczna na pewno była, bo po oddaniu dzieci nie wszystkie rodziny zastępcze ponownie mogły otrzymać kolejne młodsze dzieci pod swoją pieczę, co oznacza, że dokonywano weryfikacji. Natomiast problem ponownego oddania, bądź zabrania, i powierzenia go bez jego woli innemu środowisku u dziecka wyciska nowe piętno opuszczenia.
Zapewne to jest prawdą, że te dzieci w rodzinach zastępczych stwarzały różne trudne sytuacje wychowawcze, a bardziej jeszcze ich kontakty z rodzinami biologicznymi. To był wielki kłopot, gdy dzieci dorastały i zaczynały słuchać rodziców biologicznych, którzy mówili np.: Jak nie chcesz, to nie idź do szkoły. A rodzina zastępcza tego wymagała. Więc powstawał konflikt. Z tego wszystkiego najwięcej ucierpiały dzieci. Także wtedy, gdy dwójka sprawiała kłopot, a trzecie nie, to by nie rozdzielać rodzeństwa, zabierało się wszystkie do placówki. I te dzieci czuły żal. Trzeba było tam w placówce podejmować różne działania i szukać indywidualnych rozwiązań wychowawczych najlepszych dla dobra oraz rozwoju dziecka przez podtrzymywanie kontaktów bądź z rodziną naturalną czy zaprzyjaźnioną.

– Jest w sytuacji takich dzieci – opuszczonych, zastępczych – jakiś plus? Coś, co pokazuje, że rodzina biologiczna też ma szansę?

– Zanim w ramach „Ochronki Bałuckiej” powstał także dom dziecka, najpierw oprócz przedszkola socjalnego i świetlicy był tu hostel dla dzieci z rodzin znajdujących się w kryzysie. Taką formę dopuszczała wcześniejsza ustawa o placówkach opiekuńczo-wychowawczych. Matka, szkoła, pracownik socjalny w różnych trudnych sytuacjach mogli pozostawić zawsze za pisemną zgodą matki lub ojca dziecko pod naszą opieką. Na określony czas. Bywało, że kurator kierował do nas dzieci na 24 godziny przez przynajmniej 3 miesiące, ale jednocześnie mówił matce: Proszę w tym czasie zrobić to i to. Jeszcze nie była ona ograniczona w prawach do dziecka postanowieniem sądowym, tylko miała nadzór kuratorski. Ona przychodziła do dzieci, zawsze z nią się rozmawiało, przypominało o konieczności terapii. Szłyśmy nawet do domu i „szturchałyśmy”: Proszę zrobić to wszystko, bo inaczej zabiorą pani dzieci. Jak przychodziła trzeźwa, to dzieci nie mogły się nacieszyć, że ona jest. Przez ten czas pobytu dzieci w hostelu wielu rodzinom udało się zmienić coś ku dobremu, zrobić terapię, podjąć pracę, uporządkować mieszkanie i dzieci mogły – nadal przy nadzorze kuratora i pomocy pracowników socjalnych – powrócić do swoich domów. Dla drugiej części dzieci po takiej zmarnowanej przez rodziców szansie pozostawała już tylko placówka opiekuńczo-wychowawcza, ale byliśmy pewni, że wszystko, co dało się zrobić, było podjęte. W tej formie pracy poznałam wspaniałych kuratorów, dobrych pracowników socjalnych i wiem, że są ludźmi, którzy potrafią myśleć. I powiedzieć, co potrzeba rodzicom i podprowadzić ich gdzie trzeba, ale nic za nich nie robić. „Muszą sami złowić rybę”, bo inaczej na nic są rodzicielskie obietnice. I to jest ten plus, który jest w ustawie, że rodzina biologiczna ma być otoczona taką opieką, która byłaby tak pomocna, by dzieci nie musiały trafić do placówki.

– To pewnie musiałoby się zmienić też podejście pracowników socjalnych...


– Czasami trzeba stawiać pytania dość trudne rodzicom, np.: Pracuje pani za granicą, jest tu pani chwilę, więc powinna pani wokół placówki ciągle krążyć, częściej zachodzić, a kim jest ten pan za bramą? Wiem, że może to są mocne zapytania, ale trzeba je postawić, bo to tutaj jest jej dziecko pod moją opieką. I ona jest mi bliska. Jeśli osoba towarzysząca rodzinie będzie blisko dziecka i jego rodziny, to nawiąże z nimi więź i może oni czegoś się nauczą oraz uda się, że tej rodzinie nie trzeba będzie odbierać dzieci.
Czasem jednak, gdy rodziny nie dadzą sobie pomóc, dziecko trafia do pieczy zastępczej. Powinno być jednak zaplanowane działanie dla rodziny biologicznej – towarzyszenie, aby możliwie jednoznacznie dało się określić, czy jej zależy na dzieciach. A jeśli rodzina biologiczna się nie poprawi – zastosować proces adopcyjny dopóki dzieci są małe. A tu wszystko trwa i trwa. A kto oceni, czy ci rodzice „się cofną” i kiedy, i czy im przypadkiem nie jest wygodnie, że ktoś im wychowuje dziecko?

– Wychowuje ciocia i wujek w rodzinie zastępczej?

– Rodzina zastępcza nie może uzurpować sobie prawa do bycia rodzicami. Są rodziną: ciocią i wujkiem. Czasem nie wiadomo, z kim ma się wtedy dziecko liczyć. Czy z tymi kochającymi, co prawda, ale ciocią i wujkiem, czy z tym, do kogo mówi się „mamo” i „tato”? I to temu dziecku każe się ocenić, kto jest dla niego ważniejszy – czy ci, którzy stanowią prawidłową rodzinę i wychowują, czy mama i tata, którzy takiej rodziny mu nie stworzyli, a teraz tylko obiecują.

– Niedoskonałość zapisów? Jak i pewnie to odcięcie poniżej i powyżej 10 lat...


– A jeśli ono skończy 10 lat, to nie jest już dzieckiem? A jeśli chłopiec wytrwał w rodzinie biologicznej i ma 10-11 lat i towarzyszył zawsze swojej mamie, przyprowadzał ją pijaną do domu z knajpy, kładł ją spać i nikt temu dziecku dotąd nie mówił, że ma ją zostawić, nie opiekować się, bo ona się inaczej nie podźwignie, bo odmówiła terapii. I nikt nie wpadł na to, by on – jak miał 9 lat – pobył tymczasem np. w takiej formie hostelowej pod opieką świetlicy dopóki jego mama „przymuszona” nie zrobi terapii.
On jeszcze nie jest niczym skażony, jest kryształem! W takim okresie dzieciństwa, gdy sam mógł być jak rówieśnicy beztroski, całą swoją troskę przelał na matkę. I teraz, w rok później, gdy już tak dalej być nie może, nie ma szans trafić do rodziny zastępczej, bo nie ma dla niego miejsca. On musi trafić do domu dziecka, gdzie są dzieci też niektóre 10-letnie, ale już pokrzywdzone odrzuceniem rodziny biologicznej, zabraniem z rodziny zastępczej i zdeprawowane przykładem starszych, którzy już nauczyli się „korzystania z tego, że muszą sami o siebie zadbać”. Nie jestem za tym, żeby w wieku powyżej 15. roku życia młodzież przyjmować do domu dziecka, chyba że trzeba razem z młodszym rodzeństwem.

– A dochodzenie do dorosłości?

– Pod wieloma względami ścigamy Zachód, ale tam rodzice już 17-latkom zapewniają oddzielne mieszkania (nie uważam tego za dobrodziejstwo). U nas natomiast dla pełnoletniej, dobrej młodzieży z pieczy zastępczej czy to rodzinnej, czy instytucjonalnej, która chce wziąć swoją przyszłość we własne ręce, uczy się, pracuje, chce się usamodzielnić, nie ma możliwości zapewnienia skromnego lokalu do indywidualnego zamieszkania.

2018-05-16 11:24

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Teledysk na dzień dziecka - Małe TGD

Małe TGD to dziecięcy zespół wykonujący muzykę pop z chrześcijańskim przesłaniem. Chór TGD, działający od 35 lat, doczekał się nowego pokolenia wokalistów. Została stworzona Szkółka TGD, a zespół Małe TGD jest jej reprezentacją. Skład tworzy 11-osobowa grupa dzieci. Repertuar stworzyli Kamila Pałasz (solistka TGD) oraz Piotr Nazaruk (dyrygent TGD, muzyk A. M. Jopek). Premiera płyty zaplanowana jest na jesień tego roku.

Szkółka TGD to grupowe zajęcia wokalne dla dzieci w wieku szkolnym oraz gimnazjalnym.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Dar przyjaźni

2024-04-24 10:17

Magdalena Lewandowska

O przyjaźni w małżeństwie i między małżeństwami mówili Monika i Marcin Gomułkowie.

O przyjaźni w małżeństwie i między małżeństwami mówili Monika i Marcin Gomułkowie.

– Duchowość chrześcijańska jest duchowością przyjaźni – mówił podczas Inspiratora Małżeńskiego ks. Mirosław Maliński.

Duży kościół w parafii NMP Królowej Pokoju u ojców oblatów na wrocławskich Popowicach wypełnił się małżeństwami wspólnie się modlącymi i słuchającymi o przyjaźni z Bogiem i drugim człowiekiem. Wszystko za sprawą projektu "Inspirator Małżeński". O przyjaźni mówił ks. Mirosław Maliński – znany wrocławski duszpasterz akademicki związany m.in. z ruchem wspólnoty Spotkań Małżeńskich – oraz Monika i Marcin Gomułkowie – autorzy projektu „Początek Wieczności” prowadzący liczne warsztaty i rekolekcje. Z koncertem wystąpił duet „Jedno ciało”, a zwieńczeniem spotkania była Eucharystia, której oprawę muzyczną zapewni zespół BŁOGOsfera.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję