Z pierwszego listu dowiedzieliśmy się, jak wyglądał krajobraz Sudanu po wojnie, jaka spustoszyła to jedno z najbiedniejszych państw świata. „Wojna spowodowała pustkę i zniszczenie. Pobliskie, niegdyś potężne, miasto Malakal stało się teraz miejscem, po którym krąży jedynie wojsko rządowe, czyli członkowie plemienia Dinka. Lokalna ludność to tylko ta, która mieszka w obozie dla uchodźców pilnowanym przez wojsko ONZ. Każdy członek plemienia Nuer, zbliżając się do miasta, ryzykuje swoje życie. Diecezja Malakal, do której należy nasza parafia, nie istnieje. Miasto Old Fangak i jego okolice stały się wyspą, na której żyje plemię Nuer.
Reklama
Do tych, którzy tutaj mieszkają, dołączyli także uchodźcy – wszyscy z nadzieją, że są tu bezpieczni, bo otoczeni rozlewiskami i bagnami” – pisał misjonarz na gorąco. Zaskoczeniem okazała się otwartość Nuerów uważanych za rebeliantów chcących obalić rząd. Pomimo wszechobecnej śmierci i krzywd, zagrożenia z zewnątrz i od wewnątrz ludność okazuje się bardzo dobra, otwarta i uczynna. „Nie trzeba wiele prosić, aby młodzież przygotowała kaplicę i pieśni oraz udekorowała prezbiterium. Widać, że czują się żywą częścią Kościoła. Katechiści są bardzo zaangażowani w swoją pracę, mimo że nie są opłacani. Ich wspólnota dba o nich i wyraża swoją wdzięczność, kupując jedzenie, mydło lub ubranie. Dostrzegam też ogromną wdzięczność ludzi za to, że mają kapłana. Są bardziej gotowi do ofiarowania nam czegoś, czy ugoszczenia nas, niż otrzymania czegoś w zamian. Bardzo proszę o modlitwę za ten kraj, tak bardzo umęczony ciągłymi walkami” – zakończył swą pierwszą korespondencję dzierżoniowianin.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
W połowie września przyszedł drugi list. Tym razem dowiadujemy się już o codziennym życiu Czarnego Lądu. Powojenny krajobraz zaczyna budzić się do życia, jednak wiele miejscowości (odległych nieraz o kilkadziesiąt kilometrów) nie widziało misjonarza od ponad roku. Odbudowane kaplice trzeba poświęcić, dzieci ochrzcić, a dorosłych bierzmować.
Reklama
Znowu różnica kulturowa – podstawowym środkiem transportu jest łódź, a zamiast asfaltu rzeka. „Czas, w którym rozpocząłem moją podróż, nie jest najspokojniejszy, ponieważ jest to czas uprawiania pól i ludzie często są poza swoją wioską, przygotowując pole i siejąc kukurydzę i sorgum. W tym czasie ludzie mają, co robić, bo widzieć dwie, trzy osoby jak kopią swoje pole, które może mieć nawet hektar, robi wrażenie. Jednak głód daje się we znaki, a ten czas daje nadzieję na lepsze jutro. Jeszcze kolejne 3 miesiące postu i jak Bóg pobłogosławi, przez najbliższy rok ludzie będą mieli, co jeść. Każdy kopie, sadzi, patrzy, jak rośnie i modli się, o deszcz i o to, aby nie było powodzi” – czytamy. W oczy rzuca się pustka. Ludne niegdyś miasto Phom ze szkołą, szpitalem, kaplicą w roku 2015 zostało zrównane z ziemią, a ludzie zmuszeni do ucieczki i życia w obozie dla uchodźców. Dziś wszystko trzeba budować od nowa. Brakuje wszystkiego – poczynając od jedzenia, na środkach czystości kończąc. Wszystkiego poza słowami. Słów jest tu dużo. Na każdym kroku. Do swojego domu przyjmuje mnie rodzina katechisty Piotra, który już od wielu lat służy Kościołowi. Piotr jest już w podeszłym wieku, ale wciąż pełen energii – nie zniechęcił się nawet, dając mi lekcje Nuer. W pewnym momencie zapytałem o nazwy koloru krów – i się zaczęło. Zapisałem 2 strony zeszytu – biała krowa w czarne kropki, ya? ma kwac, biała krowa z czarnymi plamami po bokach, ya? ma keer, krowa biała w czarne plamy ya? ma rial itd. itd. – docieram do stu, a to ciapki, a to brązowa, a to w paski pod spodem, a to z rogami do góry, do dołu czy bez. W końcu mówię, chyba wystarczy. Druga rzeczą, której im nie brakuje, jest życzliwość. Po skończonej posłudze ojciec zmuszony był do oczekiwania na łódź, która zabierze go w stronę misji, skąd przybył. Poniedziałek, wtorek, środa – jak w polskim filmie – nic się nie dzieje. A jeść trzeba. „Kobieta przyniosła porcję sorgum i kwaśnego mleka dla czterech osób i cztery lokalne łyżki, tu?. Zasiadają cztery osoby, które kupiły jedzenie. Po chwili podchodzi piąta, wita się i zapraszana jest na posiłek, jedna osoba dzieli swoją łyżkę z piątym, potem kolejne dwie podchodzą witają się i zasiadają do stolika z miską, każdy dzieli się łyżką. Trochę ciasno, ale nikt nie narzeka, każdy się śmieje i żartuje. W sumie każdy z nich zjadł niewiele ponad kilka łyżek”. W Europie to nie do pomyślenia.
Po jedenastu godzinach w kucki na łodzi powrócił do Old Fangak, gdzie czekał głodny kot, grzebiące w ziemi kurczaki i pająki, które pod nieobecność gospodarza zajęły pokój.
Zachęcamy do kontaktu z o. Krzysztofem oraz innymi naszymi misjonarzami, a także do wsparcia modlitewnego i materialnego. Wszelkie niezbędne informacje znajdziecie na stronie internetowej Referatu Misyjnego Świdnickiej Kurii Biskupiej: www.misje.diecezja.swidnica.pl .