Niedawno urodziłaś dziecko – pierwsze, drugie, może trzecie... Debiutujesz lub kolejny raz doświadczasz tego, że Twój świat staje na głowie. Rytm dnia (i nocy) uległ całkowitej zmianie. Twoje ciało jest na 24-godzinnym dyżurze. Choć pewnie jesteś zadowoloną mamą, to czasami chciałabyś uciec z krzykiem. Zastanawiasz się, czy to, co ci się przydarza, jest normalne. (...) Jeżeli chcesz czerpać siłę ze spotkań z mamami o podobnych doświadczeniach – zapraszamy” – można przeczytać na stronie internetowej fundacji.
Ideą fundacji, jak piszą jej pomysłodawczynie, jest wspieranie rozwoju zarówno dorosłych, jak i dzieci. „Wierzymy, że dzieciństwo to kluczowy okres w życiu, a jego jakość bezpośrednio zależy od kondycji rodzicielstwa w tym czasie. Działania fundacji są zorientowane na profilaktykę, ponieważ uważamy, że wczesne wsparcie dane rodzinie najlepiej zapobiega dysfunkcjom i patologiom w późniejszych latach. Uczymy, jak być wystarczająco dobrym rodzicem, pomagamy w sytuacjach trudnych i w odkrywaniu wciąż na nowo radości z bycia rodzicami”.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Fundacja założona została przed dziewięciu laty przy Zakonie Dominikanów na warszawskiej Starówce. W codziennej działalności proponuje wiele zajęć. Dla rodzin zarówno stale przebywających w kraju, jak i tych, które po kilkuletnim pobycie za granicą nie potrafią odnaleźć się na nowo w Polsce. Dla matek i ojców, a także dla babć, które chcą się dowiedzieć, jak być przydatnymi, a nie kłopotliwymi doradcami swoich dzieci. Nad duchowością czuwa o. Mirosław Pilśniak – duszpasterz rodzin w warszawskim staromiejskim kościele Dominikanów. O. Mirosław pomaga w problemach duchowych podczas „duchogadek”. „Pogadać” mogą wierzący, wątpiący i niewierzący. Można przyjść też po poradę do świeckiego psychologa Anny Ciupy na tzw. psychogadki, czyli indywidualne konsultacje psychologiczne, które odbywają się na ogół w fundacyjnej kawiarence, przy kawie, gdzie „przy okazji” można porozmawiać z psychologiem o problemach zarówno dzieci, jak i dorosłych. W tym czasie mąż bądź koleżanka zajmują się siedzącym przy stoliku obok dzieckiem.
Tłum matek z wózkami
Fundacja powstała z potrzeby dwóch matek, które, już zamężne, zamieszkały po studiach w Warszawie – Katarzyny Dołęgowskiej-Urlich z Białegostoku i Doroty Piszczatowskiej ze Stalowej Woli.
– Gdy miałyśmy już dzieci, zauważyłyśmy, że jesteśmy same w wielkim mieście, ponieważ nasi mężowie idą do pracy, a my zostajemy z małymi dziećmi – mówi Katarzyna Dołęgowska-Urlich. – Znałyśmy się z Dorotą ze studiów i mówiłyśmy, że dobrze byłoby wspierać się, kiedy nie mamy obok swoich matek czy sióstr. Wymyśliłyśmy więc, że przydałoby się takie miejsce spotkań, coś jakby klubokawiarnia. Postanowiłyśmy założyć stowarzyszenie, ponieważ każda z nas miała już doświadczenie na tym polu. Niebawem też okazało się, że dominikanie odzyskali swój budynek przy kościele na Starówce. My zaś miałyśmy w szufladzie nasz projekt. Ówczesny syndyk Polskiej Prowincji Dominikanów o. Wojciech Prus żywo zareagował na ten pomysł. Nie bez znaczenia było, że był to czas Zesłania Ducha Świętego. A poza tym dominikanie widzieli naszą determinację. I tak to się zaczęło: spotkały się dwie różne rzeczywistości – ojców dominikanów i matek z małymi dziećmi, które cały czas karmiły, przewijały. Byłyśmy w takim żywiole.
Kiedy ogłoszono z ambony, że powstała fundacja, na pierwsze spotkanie przybył tłum matek z wózkami.
Reklama
– Przyszły z doświadczeniem aktywnego zawodowego życia. Wybite z dotychczasowej codziennej rutyny, czasami zaniepokojone tą nową rzeczywistością, w której miały się zająć tylko i aż... dzieckiem. Szybko zorientowałyśmy się, że jest to bardzo wrażliwy moment w byciu razem – opowiada Katarzyna Dołęgowska-Urlich. – Fakt, że współcześnie rodziny nie są już wielopokoleniowe, powoduje pewne osamotnienie w sytuacji, kiedy kobieta staje się matką. Dziś – nie wiem, czy zawsze tak było, ale teraz często tak jest – nie wiedzieć czemu kobieta ma wychowywać dziecko inaczej, niż wychowywała ją matka. Karmiono np. niemowlaka co trzy godziny i ściśle realizowano założenia lekarza. Teraz są czasy wielości poradników, Internetu. Nastąpiło z jednej strony rozerwanie bliskich więzi z rodzicami, siostrami, rzeszą ciotek, kum i sąsiadek, a z drugiej – pojawiło się mnóstwo blogów o tym, jak wychowywać. Na jednym blogu o wychowaniu piszą tak, na innym inaczej. A jeszcze co innego mówi koleżanka, która gdzieś coś przeczytała. I w głowie młodej matki powstaje totalny chaos, zagubienie. Dziewczyny są niepewne, nie wierzą w swoje kompetencje. Tymczasem kobieta, która spotyka się z innymi w podobnej sytuacji, wie, że wszystko jest w porządku. Bo dzieci mogą zachowywać się tak bądź inaczej i to jest zupełnie normalne. W każdym razie szybko powstało środowisko, w którym jedna z dziewczyn powiedziała nam, że poczuła się jak w wiejskiej świetlicy. I to jest nasz sukces. Wtedy zrozumiałam, jak bardzo ludzie potrzebują swoich małych wspólnot. Potrzebują być razem i wspólnie przeżywać okres fundamentalny w swoim życiu, jakim jest wychowywanie dziecka. Małżonkowie szczególnie wtedy potrzebują „zobaczyć się” razem, rozpoznać się nawzajem w swoich nowych rolach. Matki, ojcowie. A kiedy okazuje się, że inni mają podobne problemy, to wszystko staje się OK. I to jest właśnie dokładnie odbudowa takich relacji, jakie istniały niegdyś w małych wioskach. Czasami się śmiejemy, że „sprzedajemy” bardzo prosty produkt: spotkanie ludzi.
Życie w bliskości
Trzydziestolatkowie Małgorzata i Krzysztof Jelscy przychodzą do fundacji już siódmy rok. Poznali się we wspólnocie jeszcze podczas studiów. On przyjechał na studia z Białegostoku, ona od urodzenia mieszka w Warszawie. Mają trzech chłopców: pięcio- i trzyletniego oraz niespełna rocznego. – Moje zaufanie do fundacji wzbudził fakt, że jest pod auspicjami dominikanów, choć nie byłam wcześniej związana z ich duszpasterstwem i tylko ogólnie znałam zakon. To, co mnie najbardziej zachęciło, to działająca tu grupa „Urodziłam życie” – zajmująca się rodzinami, które mają pierwsze dziecko – mówi Małgorzata Jelska. – Dla mnie dziecko było nowym doświadczeniem, ale nie mogłam o tym z nikim porozmawiać, wymienić doświadczeń, ponieważ wśród naszych znajomych byliśmy pierwszym małżeństwem z dzieckiem. A tutaj spotkałam mnóstwo dziewczyn, które miały podobne problemy. To kształtowało we mnie pewność postępowania i... przyjaźnie na przyszłość. Później przyszły kolejne dzieci i kolejne doświadczenia. Mimo upływu kilku lat przychodzimy tu, ponieważ spotykamy środowisko ludzi o podobnym podejściu do życia, do wychowywania dzieci. Generalnie: z analogicznymi wartościami. To, co tutaj się wydarza, pokazało mi kierunek, w jakim chcę siebie i swoje dzieci prowadzić, czyli życie w bliskości, porozumiewanie się z dziećmi bez przemocy. Tu nabrałam pewności bycia matką.
– Bez wątpienia jest to miejsce, do którego możemy przyjść, wiedząc, że nasze dzieci czują się tutaj dobrze – dodaje Krzysztof Jelski. – Wiedzą, co można, a czego nie można. Mają tu różne zabawy, zarówno indywidualne, jak i wspólne. Przychodzę tu na dziewiątą rano, gdy idę do pracy na dwunastą. Obecność na zajęciach z młodszym dzieckiem jest czasem budowania naszych relacji. Nasi chłopcy zawsze chętnie tu przychodzą, a to znaczy, że czują się bezpiecznie. I to jest najważniejsze – nie traktują bycia tutaj jak obecności w przedszkolu, bo jest z nimi mama albo tata. Mają swoje zajęcia, my swoje, i tę świadomość, że jesteśmy razem. I to jest niezwykle ważne.