W 1992 r. Nagrodę Nobla w dziedzinie ekonomii otrzymał prof. Gary Becker, jeden z czołowych przedstawicieli tzw. szkoły chicagowskiej, kojarzonej z liberalnym nurtem w gospodarce. Uznanie na świecie zyskał jako jeden z twórców teorii kapitału społecznego, a zwłaszcza autor monumentalnego „Traktatu o rodzinie”. W swej pracy Becker udowodnił, że podstawę kapitału stanowią nie baza materialna, surowce naturalne czy środki technologiczne, lecz jest nią człowiek, zaś rozwój ekonomiczny i postęp społeczny zależą głównie od mocnej pozycji rodziny. Dlaczego? Ponieważ rodzina jest najcenniejszym kapitałem społecznym państwa. Amerykański noblista wyliczył, że praca wykonywana w rodzinie przynosi aż 30 proc. dochodu narodowego.
Do podobnych wniosków doszedł Francis Fukuyama w swej książce „Zaufanie. Kapitał społeczny a droga do dobrobytu” z 1996 r. Stwierdził on mianowicie, że niezbędnym warunkiem tworzenia ekonomicznej pomyślności jest obopólne zaufanie między partnerami gospodarczymi. Tam, gdzie panuje klimat wzajemnej podejrzliwości, nie można na dłuższą metę robić interesów. Środowiskiem najbardziej sprzyjającym budowie zaufania jest natomiast rodzina.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Reklama
Badania przeprowadzone przez Thomson Financial udowodniły, że najlepiej w gospodarce europejskiej radzą sobie firmy rodzinne – są sprawniej zarządzane i osiągają lepsze rezultaty na giełdzie niż pozostałe przedsiębiorstwa. Podobnie dzieje się też w USA, gdzie – według magazynu „Fortune” – firmy rodzinne mają lepsze od innych wyniki pod względem zarówno zysku, jak i wydajności. W przedsiębiorstwach rodzinnych notuje się też mniej afer, skandali, oszustw czy defraudacji.
Duży wpływ na gospodarkę ma nie tylko kondycja rodzin, lecz także panująca w nich dzietność. Francuski ekonomista Alfred Sauvy zauważył, że nie było do tej pory w dziejach świata kraju, który osiągnąłby trwały rozwój gospodarczy podczas stagnacji demograficznej. Starzenie się społeczeństw nie pozwala bowiem zaspokoić w pełni potrzeb odnowy i rozwoju technologicznego. Cechują je również ogromny wzrost wydatków na środki medyczne czy finansowanie emerytur, a także mniejsza ruchliwość i elastyczność oraz niechęć do innowacji – a więc niedobór cech bardzo pożądanych w działalności wolnorynkowej.
Mniejsza dzietność zachodnich społeczeństw to także realne niebezpieczeństwo załamania się systemów socjalnych, a zwłaszcza ubezpieczeń emerytalnych. Te ostatnie opierają się bowiem na zasadzie, że generacja, która jest dziś aktywna zawodowo, płaci na emerytury osób starszych, aby z czasem, kiedy sama się zestarzeje, być utrzymywana przez następne pokolenie. Istotą całego systemu jest więc inwestowanie w dzieci, czyli wydawanie na świat i wychowywanie tych, którzy będą pracować na emerytury.
Niestety, dziś w wielu krajach ten ostatni warunek przestał być spełniany i często ratunkiem przed zawaleniem się systemów emerytalnych jest ściąganie taniej siły roboczej z krajów Trzeciego Świata, w przypadku Europy – głównie z państw islamskich. To zaś stwarza coraz więcej problemów społecznych, gdyż mniejszość muzułmańska nie chce się integrować w nowym otoczeniu i tworzy swoiste getta. Żyje więc w społecznościach równoległych, gdzie realnie obowiązuje nawet inne prawo, czyli szariat. Problem ten nabrzmiewa coraz bardziej w krajach Europy Zachodniej, co widać na każdym kroku.
Nic więc dziwnego, że coraz większa liczba trzeźwo myślących ekonomistów postuluje, by państwa prowadziły bardziej aktywną politykę prorodzinną i pronatalistyczną – i to bynajmniej nie z powodów światopoglądowych, lecz czysto finansowych.