Reklama

Niedziela Częstochowska

25. ROCZNICA ŚMIERCI

Pozostały owoce Jego świętej służby

Parafia Mstów – 13 km od Częstochowy – w żałobie. Zmarł jej proboszcz – ks. kan. Stanisław Borecki. Miał zaledwie 51 lat. Z 28 lat swojego wzorowego kapłaństwa 12 spędził we Mstowie. Aby poznać jego posługę w Kościele i jego człowieczeństwo, trzeba przede wszystkim udać się do Mstowa

Niedziela Ogólnopolska 14/2015, str. 24-27

[ TEMATY ]

wspomnienia

ksiądz

kapłan

Archiwum parafii we Mstowie

Śp. ks. kan. Stanisław Borecki (1939-90)

Śp. ks. kan. Stanisław Borecki (1939-90)

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Myśli sięgają najpierw okresu wcześniejszego, gdy ks. Stanisław Borecki był wikarym w parafii pw. św. Zygmunta w Częstochowie. Właśnie tam miałam łaskę formować się pod wpływem tego wyjątkowego Kapłana. Ks. Stanisław ze starej parafii pw. św. Zygmunta, przy pełnej akceptacji zacnego, mądrego ks. prał. Władysława Gołąba, uczynił parafię młodości.

Przez śpiew do Boga

Wtedy, a także wcześniej, na poprzednich stacjach swojej służby (Praszka, Jawor, Miedźno, Sosnowiec, Wieluń), potrafił doskonale korzystać z jednoczącej mocy śpiewu religijnego. Do organizowanych w parafii chórków przyciągał głównie młodzież – i tę wzorową, i tę trudniejszą, przekorną. W otoczeniu ks. Stanisława ciągle rozbrzmiewał śpiew, który stanowił narzędzie jego pracy dla nieba. Śpiew był modlitwą, śpiew jednoczył, przyciągał nawet wątpiących. Z ks. Stanisławem śpiewano w kościele, w sali katechetycznej, na wakacjach, gdy obowiązkowo każdego roku wyjeżdżał z młodzieżą w góry. Kochał góry. Wyjazdy były organizowane na wzór oaz. Ich atmosfery nie można zapomnieć. Nawet po latach wraca się pamięcią do tych miejsc wspólnej modlitwy, śpiewu, pracy i zwykłej ludzkiej radości. Dla wielu osób dzięki ks. Stanisławowi były to lata szczęśliwej młodości, ale też lata dobrych wyborów życiowych.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Budził powołania

Reklama

Ks. Stanisław, jako proboszcz we Mstowie od 1978 r., zawsze pamiętał o swojej poprzedniej rodzinie parafialnej. Gdy gościł nas we Mstowie, wspominaliśmy wspólne częstochowskie lata, posługując się określeniami, które na stałe przylgnęły do różnych, teraz już dorosłych, poważnych ludzi. A byli wśród nas: „Stoper” (to obecnie dr hab. Krzysztof Stopka – profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego), „Docent”, dwaj „Kasownicy” i wiele innych, serdecznie wspominanych osób. Oczywiście, ks. Stanisław był „Szefem”. Tak pozostało do końca.

Koniecznie należy wspomnieć wzorowe, błyskotliwe katechezy, „mocne” kazania ks. Stanisława. Praca we wszystkich tych formach musiała być wykonywana z perfekcją. Ksiądz był silnym człowiekiem, stawiał wysokie wymagania najpierw sobie, a potem parafianom. Ktoś nazwał to radykalizmem ewangelicznym – w tym przypadku to bardzo trafne określenie. A owoce są widoczne: dobre małżeństwa, które związał stułą jeszcze w parafii św. Zygmunta, dobre, liczne powołania kapłańskie. Do seminariów i klasztorów poszli chłopcy, ale swoje powołania odkryły też dziewczęta. Ci młodzi ludzie byli zawsze blisko ks. Stanisława. Z nim spędzali długie wieczory, byli najbliżej ołtarza podczas Mszy św., wydawało się, że najgłośniej śpiewali, mieli też przywilej prawie po koleżeńsku, z uznaniem, poklepywać swojego „Szefa” po ramieniu. Dojrzewali w jego blasku, przy nim uczyli się czynić wszystko na chwałę Boga i ku pożytkowi bliźnich. Okazało się, że miał dobrą rękę do powołań.

Boży perfekcjonista

A sam ks. Stanisław chciał robić wszystko najlepiej. Chórek, którego był duchowym ojcem, pod okiem profesjonalisty – pana Jana Bożka – przygotowywał się do corocznych koncertów kolęd, wziął też udział w Sacrosongu. A był to naprawdę dobry poziom.

Reklama

W 1978 r. rozpoczął się kolejny rozdział w służbie Bożej ks. Stanisława. Został skierowany do mstowskiej parafii pw. Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Ten przystojny, elegancki mężczyzna, z mocnym barytonem, z zamiłowaniami intelektualnymi, z poczuciem humoru, do tej pory spędzający wiele czasu na lekturze, rozmowach ze studentami i inteligencją pracującą – nagle znalazł się na wiejskiej parafii. A było tam bardzo dużo do zrobienia. W dodatku w parafii rezydował obłożnie chory ówczesny proboszcz, który wymagał stałej opieki. Ks. Stanisław przyjął ten obowiązek na siebie i osobiście pielęgnował chorego kapłana, jak najlepszy syn, w chwilach ciężkich niedomagań nosił go na rękach. Jednocześnie ratował niszczejący zabytkowy kościół parafialny we Mstowie i rozbudowywał plebanię. Sam na początku mieszkał kątem w prowizorycznym mieszkaniu, ale od razu podbił serca parafian – oczywiście, przede wszystkim młodych. Użył sprawdzonego narzędzia: śpiewu. Najpierw zapraszał do pomocy młodzież częstochowską. Uczestniczyliśmy w Liturgii we mstowskiej świątyni i demonstrowaliśmy, jak powinno się śpiewać w kościele. Mstowiacy tak o tym mówili: „To było zaskoczenie. Młodzież tłoczyła się w prezbiterium, pełno jej było przy ołtarzu. Obrazek w tym kościele do tej pory nieznany”. Bardzo szybko stanęła przy ołtarzu, obok częstochowskiej, mstowska młodzież śpiewająca. Nawet pan Jan przyjeżdżał z Częstochowy, aby uczyć śpiewu, tak jak uczył częstochowską młodzież. Wkrótce zaczął działać następny chórek. A w efekcie powstał duży chór, złożony z dzieci, młodzieży i dorosłych. Oczywiście, we Mstowie też były na Boże Narodzenie wieczory kolęd, które zaszczycał swą obecnością Biskup Częstochowski.

Pan na włościach

Ks. Stanisław od pierwszego dnia swojego pobytu we Mstowie niezmordowanie działał, pełen entuzjazmu. Ten „Pan na włościach”, jak żartobliwie nazywali go młodzi ludzie, ciężko pracował, robił dosłownie wszystko. Pierwszy wstawał, ostatni udawał się na spoczynek – wspominają wikariusze. Dokąd mu siły pozwalały, odprawiał pierwszą poranną Mszę św., palił w kotłowni, oporządzał gospodarstwo. Był nie tylko gorliwym, mądrym kapłanem i duszpasterzem, uwielbianym i kochanym przez parafian, ale też doskonałym gospodarzem. Pierwszy w kościele, pierwszy w sali katechetycznej, ale też pierwszy na budowie czy w polu. Prawdę powiedział bp Stanisław Nowak, że ręce ks. Boreckiego były szorstkie od pracy. Prowadził przy parafii gospodarstwo z inwentarzem po to, aby wyżywić pielgrzymów, którzy przez prawie pół roku (od maja do września) w drodze na Jasną Górę zatrzymują się na ostatni nocleg we Mstowie. Domy i serca mstowiaków – otwarte. Gościnna plebania – otwarta. Bywało, że na mstowskiej plebanii trzeba było przygotować 300 i więcej obiadów dziennie.

Reklama

A panowała tam prawdziwie rodzinna atmosfera. Ks. Stanisław i jego wikariusze w swoich pokojach na piętrze tylko spali. Cały dzień wszyscy byli do dyspozycji wiernych. Plebania tętniła życiem – mstowscy gospodarze chętnie pomagający Księdzu, młodzież przychodząca nie tylko do kościoła, na chór czy lekcje religii, ale również po to, aby pobyć na plebanii. Tam poznawali inny kształt życia – tam uczyli się Boga, Ojczyzny, człowieka. Często przyjeżdżali do Mstowa także księża z innych parafii.

Wzajemna wierność

Teraz, gdy ks. Stanisława nie ma już wśród żywych, plebania w dalszym ciągu jest pełna ludzi jak kościół podczas Liturgii. Wydaje się, że proboszcz jest obecny, że zaraz przyjdzie z podwórza czy z sali katechetycznej. Każde miejsce jest pełne tego silnego, zdecydowanego, wymagającego, a jednocześnie radosnego męża Bożego, który w każdej chwili swojego życia cieszył się łaską kapłaństwa. Żył cudowną przemianą parafian, tak gorliwie garnących się do Kościoła. Dali temu wyraz, gdy w dniu pogrzebu bardzo licznie przyjęli Komunię św. – trzeba było ją rozdzielać nawet wokół kościoła.

Proboszcz też został im wierny do końca. W ostatnich miesiącach życia, po dwóch zawałach, przeżywał prawdziwy lęk Ogrójca. Wtedy wyraził swą wolę, aby po śmierci spocząć na mstowskim cmentarzu. Tak bardzo kochał swoją matkę, rodzeństwo i całą rodzinę, tak bardzo kochał rodzinne Starokrzepice. Pragnął jednak w dalszym ciągu należeć przede wszystkim do Kościoła, dlatego spoczął w mogile we Mstowie, blisko swoich parafian, wśród których pełnił świętą służbę. Tak aktywnie, tak szybko żył, aby prowadzić ich do Boga...

Odszedł w pędzie działania

Reklama

Życie kapłańskie ks. kan. Stanisława Boreckiego to nie tylko parafia Mstów, nie tylko obsługa wybudowanych przez niego kościołów i kaplic (ostatnio w pobliskim Koninie). Ze względu na ogromne walory duchowe, intelektualne i zdolności organizacyjne był pomocnikiem biskupów częstochowskich jako dziekan Regionu Częstochowskiego II, pracował też jako sekretarz Rady Kapłańskiej. Gdy bp Stanisław Nowak, bp Miłosław Kołodziejczyk, kapłani (w liczbie ok. 200), mstowiacy i wierni z innych parafii, w których pracował wcześniej ks. Stanisław, pochylili się nad jego trumną i odprowadzali go 10 kwietnia 1990 r. na wieczny spoczynek, nie tylko modlili się za spokój duszy Zmarłego, ale także dziękowali. Były to chwile ogromnej wdzięczności za dzieła, których zdążył dokonać w swoim krótkim życiu. Tak szybko żył, tak szybko umarł, w pędzie działania. Tak bardzo kochał życie. Tyle jeszcze miał planów, tyle prac rozpoczął. Widocznie, mając świadomość śmiertelnego zagrożenia, bardzo się spieszył. Niezmordowany w pełnieniu dobra. A natrudził się i nacierpiał na tej ziemi... Zostawił parafię rozmodloną, rozśpiewaną. Niejedna wielkomiejska parafia może pozazdrościć tego duszpasterskiego rozmachu. Zostawił Kościołowi młode powołania z mstowskiej parafii (aż siedem!). Umiał porywać dla Boga.

Wzór dla kapłanów

Wiele słów, które zostały tutaj utrwalone, wypowiedział w mowie pogrzebowej bp Stanisław Nowak, który przeżywa przedwczesną śmierć ks. kan. Stanisława Boreckiego jako osobistą żałobę i żałobę całej diecezji częstochowskiej, a zarazem żałobę Kościoła powszechnego. Ksiądz Biskup powiedział, że zmarły Kapłan ze Mstowa może być dla całej ojczyzny wzorem gorliwego, utrudzonego człowieka pracy. Umarł w czasie, gdy takich wyrazistych wzorów tak bardzo potrzeba, gdy Polska dźwiga się ze słabości.

Tyle jeszcze należałoby napisać... Iluż księży prosiło o wyrażenie ich bólu z powodu utraty Kolegi Kapłana, który wprowadzał ich na drogi gorliwej pracy duszpasterskiej. Może Zmarły nie wiedział, że jego katechezy i porywające kazania były wzorem szczególnie dla młodych księży.

Cierpią wierni, którzy utracili swojego przewodnika duchowego. Cierpi matka ks. Stanisława, która już drugiego syna odprowadziła do grobu. Cierpią siostry i bracia z rodzinami. Łączymy się w tym bólu. Pozostały owoce jego ziemskiej, świętej służby. W nich jest obecny, po nich go poznajemy.

Świadectwo

Głębokie świadectwo o zmarłym Proboszczu przekazał kleryk jezuickiego seminarium Zbigniew Szymczyk, prowadzony przez ks. Stanisława do progów seminarium. Jest to świadectwo o ewangelicznym radykalizmie kapłana kochającego cały Kościół. A konkretnie wyraziło się to w umiłowaniu parafii. „Był o nas zazdrosny w Pawłowym stylu i w taki sam sposób przywiązany do miejsca posłania, któremu poświęcił całe swoje siły i zdolności, bo do końca chciał wypełnić wolę Bożą. Obumierające ziarno rodzi życie. Ziarno spełnia się w wyniszczeniu siebie dla nowego życia. Taka jest dynamika życia człowieka, tak też wygląda dynamika kapłańskiego powołania. Teraz nasz ks. Stanisław kazałby zwrócić wzrok na nowe życie w Panu”.

2015-03-31 12:51

Ocena: +2 -1

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Jestem Twój, zbaw mnie! Amen - przypominamy najciekawsze wypowiedzi o. Góry

[ TEMATY ]

wspomnienia

Lednica

YouTube.com

- Jestem Twój, zbaw mnie! Amen - tymi słowami o. Jan Góra OP zakończył swoje ostatnie kazanie. Znany i lubiany duszpasterz akademicki, pomysłodawca spotkań młodzieży nad Lednicą, był jednym z najbardziej wyrazistych polskich dominikanów. Zmarł w poniedziałek 21 grudnia 2015 roku w Poznaniu. Miał 67 lat. Tuż przed rocznicą jego śmierci przypominamy najciekawsze wypowiedzi duchownego.

O. Jan Góra emanował niespożytą energią, poczuciem humoru, ale i prostą (w dobrym tego słowa znaczeniu), wręcz ludową mądrością. Dziennikarze zastygali jak gdyby oniemiali, gdy dominikanin "strzelał" kolejnymi pomysłami i punktami programu lednickich zlotów.
CZYTAJ DALEJ

Święte dzieci Kościoła. Św. Franciszek i św. Hiacynta Marto

[ TEMATY ]

Fatima

dzieci fatimskie

Archiwum sanktuarium w Fatimie

Dzieci fatimskie, którym objawiła się Matka Boża – Hiacynta, Łucja i Franciszek

Dzieci fatimskie, którym objawiła się Matka Boża – Hiacynta, Łucja i Franciszek

Nie licząc tzw. świętych młodzianków, z chwilą kiedy papież dokonał ich kanonizacji, dzieci z Fatimy stały się najmłodszymi świętymi Kościoła. Oboje zasnęły w Panu, nie będąc jeszcze nastolatkami. „Kościół pragnie jak gdyby postawić na świeczniku te dwie świece, które Bóg zapalił, aby oświecić ludzkość w godzinie mroku i niepokoju” – mówił Jan Paweł II 13 maja 2000 roku, dokonując ich beatyfikacji. Uzdrowioną osobą, dzięki której rodzeństwo oficjalnie uznane zostało za święte, był mały chłopiec – tylko trochę mniejszy od nich...

Dziecko wiszące nad przepaścią, próbujące sforsować parapet okna lub barierkę balkonu – skąd my to znamy? Jeśli macie dzieci, być może też tego kiedyś doświadczyliście albo śni wam się to w nocnych koszmarach. Taki właśnie przypadek wydarzył się brazylijskim małżonkom João Batiście i Lucilii Yurie. Około 20 wieczorem 3 marca 2013 roku ich mały pięcioletni synek Lucas bawił się z młodszą siostrą Eduardą w domu swojego dziadka w mieście Juranda, leżącym w północno- -wschodniej Brazylii. Co mu strzeliło do głowy, żeby zbyt niebezpiecznie zbliżyć się do okna? Nie wiadomo. W jego przypadku zabawy przy oknie zakończyły się jednak najgorzej, jak tylko mogły – wypadł. Niestety, okno znajdowało się wysoko – sześć i pół metra nad ziemią, a właściwie nad betonem. Uderzywszy z impetem o twarde podłoże, malec pogruchotał sobie czaszkę, a część tkanki mózgowej wypłynęła na zewnątrz. Nieprzytomnego chłopca zabrała karetka. Jego stan był krytyczny, zapadł w śpiączkę. Z placówki w Jurandzie wysłano dziecko w niemal godzinną drogę do szpitala w Campo Mourao. Po drodze jego serce dwa razy przestawało bić. Dawano mu niewielkie szanse na przeżycie – minimalne, prawie żadne.
CZYTAJ DALEJ

Sejm uchwalił ustawę ws. 60 mld zł na budowę pierwszej elektrowni jądrowej

2025-02-20 20:53

[ TEMATY ]

elektrownie jądrowe

Adobe Stock

Sejm uchwalił w czwartek ustawę o dokapitalizowaniu z budżetu spółki Polskie Elektrownie Jądrowe (PEJ) kwotą do 60,2 mld zł, co ma być wkładem do budowy pierwszej elektrowni jądrowej. Warunkiem dokapitalizowania jest zgoda KE na pomoc publiczną.

Za przyjęciem ustawy głosowało 430 posłów, przeciw był jeden, nikt nie wstrzymał się od głosowania. Teraz nowela ustawy o przygotowaniu i realizacji inwestycji w zakresie obiektów energetyki jądrowej oraz inwestycji towarzyszących oraz ustawy o wpłatach z zysku przez jednoosobowe spółki Skarbu Państwa, trafi pod obrady Senatu.
CZYTAJ DALEJ
Przejdź teraz
REKLAMA: Artykuł wyświetli się za 15 sekund

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję