Reklama

Kultura

Dałeś mi, Panie, zbroję

Mocno wpisał się w polską kulturę lat 80. XX wieku. Pieśniarz, poeta, prozaik – Jacek Kaczmarski. Dla wielu drogowskaz na pogmatwanych drogach polskiego patriotyzmu. Z początkiem XXI wieku jego gwiazda zaczęła nieco blednąć. Urodzeni w niewoli Polacy zaprzątnięci byli szukaniem miejsca w wolności. Śmierć pieśniarza-poety w 2004 r. przywróciła mu miejsce w gronie wielkich Polaków

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Autor ponad 600 wierszy, piosenek, 5 książek prozatorskich. Nagrał ponad 20 albumów. Błyskotliwy, inteligentny. Z ogromnym poczuciem humoru. Mimo pewnych niedoskonałości był człowiekiem dobrym. Dla znajomych i przyjaciół – znakomity kompan. Dla rodziny – mało dostępny. Dwukrotnie żonaty. Ojciec dwójki dorosłych już dzieci, które do dziś szukają ojca. Sam nie miał wzorca. Wychowywany przez dziadków. Choć rodzice – malarze – mieszkali o kilometr dalej, niemal nigdy nie skarżył się na to. Zwykł nawet podkreślać w wywiadach, że bardzo mu odpowiadał ten status. Czasem tylko wtrącał w bardzo prywatnych rozmowach, że ta sytuacja była nienormalna. I nie rozumiał, dlaczego tak się działo. Być może z tego powodu do końca życia czuł się odrzucony.

Zapalony brydżysta i szachista. Od czasów studenckich niemal zawsze w okularach i kamizelce. Podczas twórczej pracy – niedostępny. Wrażliwy, nieśmiały, delikatny. Lubił być jednak zauważany, doceniany, oklaskiwany. Czasem pozował na twardziela, ale wychodziło mu to bardzo nieporadnie. Nie miał zwyczaju mówić o swoich słabościach. Rozluźniał się dopiero po alkoholu. Pił najpierw dla zabicia tremy przed koncertami. Później wpadł we wnyki alkoholizmu. Męczył się i walczył. Wywalczył trzeźwość.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Chłopak z zamkniętego podwórka

Reklama

Dziadkowie i rodzice byli komunistami. Dziadek ze strony matki piastował w rządach komunistycznych nawet funkcję wiceministra oświaty. Pochodził z rodziny tatarskiej, osiadłej kilka setek lat wcześniej w Polsce. Babcia Jacka Kaczmarskiego wywodziła się ze średniozamożnej rodziny żydowskiej, która niemal kompletnie została wymordowana przez Niemców. Jacek, mimo że wiedział o rodzinnych korzeniach, raczej nie utożsamiał się ani z polskimi Tatarami, ani ze środowiskiem żydowskim, choć jego znajomi i przyjaciele pochodzili głównie z kręgów lewicy żydowskiej.

Przez lata szkoły podstawowej żył przede wszystkim pod opiekuńczym kloszem dziadków, rygorystycznie przestrzegając napisanego przez szkołę i opiekunów planu. Wychowywał się na pograniczu warszawskiego Śródmieścia i Mokotowa. Od najmłodszych lat uczył się angielskiego i francuskiego. Chodził na prywatne lekcje fortepianu, przez krótki czas nawet do średniej szkoły muzycznej. Uczęszczał do jednej z bardziej elitarnych naówczas szkół średnich – do XV LO im. Narcyzy Żmichowskiej, gdzie w połowie klas językiem wykładowym był francuski. Choć był humanistą, wybrał klasę matematyczno-fizyczną. Jak przyznał, chodziła tam dziewczyna, w której się podkochiwał. W tej to właśnie szkole nawiązał najtrwalsze znajomości i przyjaźnie. Tu zadebiutował jako poeta i pieśniarz. Dobrym recenzentem jego pierwszych intelektualnych uniesień i buntów była tamtejsza polonistka. „Tak naprawdę nie śpiewałem przeciwko czemuś. Myślę, że zachowywałem się jak większość młodych ludzi, którzy wypowiadają się przez sztukę. To był rodzaj mniej lub bardziej spontanicznego, może niekontrolowanego wybuchu ekspresji, która się gromadzi we wrażliwych ludziach – mówił w maju 2001 r.* – Ale też i pewnie była to manifestacja przeciwko samotności. Mimo że w szkole byłem lubiany, doceniany, to jednak czegoś mi brakowało. Dziś może wiem, że rodzicielskiej miłości”.

Reklama

Jacek Kaczmarski lata szkolne sprowadzał do niewielu zdań: ćwiczył grę na gitarze, pisał piosenki i dziennik. „Bardziej na życzenie rodziców niż z potrzeby” – podkreślał. Jego idolami muzycznymi byli ci, których słuchali rodzice, rosyjscy pieśniarze: Aleksander Galicz, Bułat Okudżawa i Włodzimierz Wysocki. Z francuskich – Georges Brassens. Z polskich – Wojciech Młynarski. Jednak najbardziej zafascynowany był Wysockim, który nawet wpłynął na jego decyzję o śpiewaniu.

Dojrzewanie polityczne

Już w szkole średniej miał świadomość, że to, co proponuje komunizm w Polsce, to „nieudany eksperyment”. Jego dziadek wprawdzie wciąż go przekonywał, że „Partia ma rację”, ale czasem przyznawał, że „występują niedociągnięcia”, przeciwko którym należy protestować. „Te niedociągnięcia było najbardziej widać w kontakcie z Zachodem – opowiadał Jacek Kaczmarski. – Wielu kolegów i koleżanek z klasy wracało stamtąd z wakacji. To, co opowiadali, było fascynujące. W sposób niezwykły kontrastowało z tym, co mieliśmy w Polsce. A nasze środowisko nie należało do najbiedniejszych. Z kolegami zadawaliśmy niektórym profesorom niewygodne pytania polityczne, co nauczycielki doprowadzało do płaczu, a mnie dzisiaj do wstydu”.

Jednak o przystąpieniu Kaczmarskiego do kręgów opozycyjnych związanych ze środowiskiem KOR-u zdecydowały bardziej kontakty koleżeńskie czy rodzinne niż pragnienie zmian ustrojowych. Zdarzało mu się, że śpiewał podczas spotkań w mieszkaniach ludzi związanych z opozycją. Jednak gdy Jan Krzysztof Kelus zaproponował Kaczmarskiemu wydanie podziemnej kasety, wymówił się brakiem czasu. „Nie wiem, czy byłem za młody, czy za bardzo pochłonięty moją sztuką” – mówił po latach.

Reklama

W 1977 r. Jacek Kaczmarski zdobył pierwsze miejsce na Festiwalu Piosenki Studenckiej m.in. za „Obławę”, do której sam napisał tekst. W następnym roku rozpoczął recitale w najpopularniejszym wówczas kabarecie „Pod Egidą”, który prowadził Jan Pietrzak. Było to niezwykłe wyróżnienie dla dziewiętnastolatka. Zaczął też koncertować w teatrze „Na Rozdrożu”, gdzie też powstał najciekawszy program „Mury”, wyznaczający artyście jego drogę. „Realizowaliśmy program już ze Zbyszkiem Łapińskim i Przemkiem Gintrowskim, których poznałem podczas eliminacji do Festiwalu Piosenki Studenckiej. I tak naprawdę to właśnie od tego momentu rozpoczęła się nasza kariera. Na nasze koncerty zaczęły przychodzić tłumy. Przemek śpiewał Herberta, ja m.in. «Obławę», «Encore». Zrobił się taki szum wokół naszego recitalu, że towarzysze z KC ściągnęli nas z wakacji, zdaje się z 1979 na 1980 r., i daliśmy koncert dla około setki osób z Wydziału Kultury KC PZPR. Po koncercie podszedł do mnie zastępca szefa wydziału Eugeniusz Mielcarek i powiedział: «Mamy wspaniałą młodzież i szkoda, że będziemy musieli ją zniszczyć». Nie bardzo wiedziałem, o co chodzi, ale niebawem stało się jasne. Teatr został zamknięty i siłą rzeczy nasz spektakl również”.

Trio nie dostało jednak zakazu koncertów. Program „Mury” stał się wkrótce jednym z najbardziej opozycyjnych spektakli, a Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński – rozpoznawalnymi artystami. W tym samym roku „Mury” pojawiły się na podziemnych kasetach. W 1979 r. Kaczmarski rozpoczął współpracę z wybitnym wówczas reżyserem Helmutem Kajzarem, śpiewając w spektaklu „+++” („Trzema krzyżykami”) swoją „Obławę”. „Współpraca z zawodowym teatrem była dla mnie niezwykłym wyróżnieniem i cennym doświadczeniem. Kontakt z wybitnymi aktorami podniósł moją samoocenę. Pozwoliło mi to bardziej panować nad tremą” – mówił.

Czas Solidarności, czas emigracji

Studia polonistyczne, które Kaczmarski rozpoczął w 1980 r., były dla niego wyborem oczywistym. Już w trzeciej klasie liceum zapewnił sobie indeks, stając się finalistą olimpiady polonistycznej. Podczas studiów dostał zezwolenie na indywidualny tok nauki, co wówczas było niezwykłą rzadkością. W ten sposób starano się podkreślić wyjątkowość studenta i na ogół wiązało się to z otrzymaniem etatu naukowego na uczelni. Jacek Kaczmarski nie zamierzał jednak zostać naukowcem. Wiedza, którą posiadł, owocowała natomiast nad wyraz obficie w jego poezji i wrażliwości artystycznej.

Reklama

Szesnaście miesięcy, które nastąpiły po Sierpniu ’80, to dla Jacka Kaczmarskiego czas wielkich „solidarnościowych” koncertów. Czas najbardziej intensywnej pracy twórczej. Ale też dojrzewania politycznego, kiedy to zyskał przydomek „barda”. Nie lubił tego określenia, choć nie ukrywał, że mu nieco schlebiało. Jednak bardzo bał się zaszufladkowania jako poety-pieśniarza politycznego. „Starałem się przekazać ludziom, że to, co się działo wówczas w Polsce, nie jest niczym wyjątkowym. Że to tylko kolejny etap w paśmie wszystkich historycznych doświadczeń – zwierzał się w 2001 r. – Dałem temu wyraz w programie «Muzeum», który dla mnie był wtedy najważniejszym podsumowaniem dokonań artystycznych, mojej duchowej i intelektualnej dojrzałości”.

Stan wojenny zastał go w Paryżu. Tam też oddał się zarówno działalności politycznej, jak i koncertowej, podróżując po całym niemal „polonijnym” świecie. Jego poezja stała się dla emigrantów wszystkich pokoleń wyśpiewywaną nadzieją na wolną Polskę. Dużo nagrywał, a jego taśmy były masowo kolportowane w Polsce. W kraju jednak wielu jego fanów odwróciło się od niego – uznało, że pozostając na emigracji, zdradził Polskę. Przez długie lata miał o to żal do swoich fanów.

Reklama

W 1984 r. rozpoczął współpracę z Radiem Wolna Europa. Wprowadzony rok później w RWE „Kwadrans Jacka Kaczmarskiego” przyciągał do radioodbiorników tysiące słuchaczy. Po latach, uogólniając czas pobytu na emigracji, podczas jednej z rozmów mówił: „Przede wszystkim ukształtowałem się wtedy jako artysta. Koncertując w środowiskach polonijnych na świecie, poznałem mnóstwo ludzi z czasu II RP, którzy byli elitą, a o których nie miałem pojęcia, bo o nich nie uczono w szkole. To jedno z bardziej cennych doświadczeń. W jakiś sposób próbowałem oddać ten czas w swoich książkach. O latach spędzonych w RWE pisałem np. w książce «Napój Ananków». Natomiast gdyby starać się uogólnić ten czas jako czas osoby prywatnej, to bez wątpienia pojawił się w sposób drastyczny mój problem alkoholowy. Pojawiły się problemy z pierwszą żoną i związek z drugą. Do 1994 r. byłem dziennikarzem RWE i nie cierpiałem biedy. Ale cierpiałem z innych powodów, czego inni już nie widzieli. Poza bliskimi. Niestety, przyznaję, że na koncertowych trasach polonijnych, mówiąc oględnie, nie zachowywałem się najpiękniej. Jakaś dziewczyna zadała kiedyś pytanie w prasie polonijnej: «Czy artyście wszystko wolno?». A było to po tym, kiedy udzielałem jej wywiadu, popijając jakiś trunek z butelki”.

Czas wolnej Polski

Reklama

Jacek Kaczmarski wrócił z emigracji po 1990 r. Znów spotkało się trio: Kaczmarski, Gintrowski, Łapiński. Dali mnóstwo koncertów. Przyjmowano ich równie entuzjastycznie, jak przed dziewięciu laty. Ale Kaczmarski – niepokorny – znów podpadł niektórym swoim fanom. W licznych wywiadach krytykował zastaną w Polsce rzeczywistość. Nie wszystkim się to podobało. Podczas koncertów, kiedy wymieniano jego nazwisko, słychać było gwizdy. Bardzo go to bolało. Trudno mu było zdobyć się wtedy na dystans. „Pamiętam z tamtego czasu spotkanie z Wałęsą, który traktował artystów jak niegdyś komuniści. To mi się bardzo nie podobało. Byłem od początku krytyczny wobec niego, ale też jakoś przeciwko niemu nastawiało mnie środowisko Unii Wolności, z którym byłem związany. Ale po tej trasie, alkoholowo-kombatancko-artystycznej, tak bym ją nazwał, postanowiłem zdystansować się wobec polityki. Stąd powstał mój program «Wojna postu z karnawałem». Program historyczno-egzystencjalny, a nie zwycięsko-patriotyczny. Czasem uważany za antykościelny, co już jest kompletnym nieporozumieniem. Chciałem pokazać w tym naszym programie, koncertując razem z Przemkiem i Zbyszkiem, że moje dojrzewanie artystyczne zachodziło na czas politycznych przełomów. Albo niosły mnie one, albo bardzo emocjonalnie na nie reagowałem. Ale to wszystko uświadomiłem sobie dopiero podczas pobytu w Australii. W każdym razie moje zaangażowania polityczne nie były najciekawsze”.

Azyl

W 1995 r. Jacek Kaczmarski z rodziną wyemigrował do Australii. W jednych wywiadach mówił, że na życzenie żony, z innych wynikało, że był obrażony na Polskę. „To nieprawda – zaprzeczał podczas rozmowy w 2001 r. – Sądziłem, że daleko od Polski będę mógł nabrać dystansu do siebie. Poukładać życie rodzinne. Traktowałem Australię jako azyl twórczy, pracownię. Już wtedy nie piłem. Bałem się wejść w sytuacje towarzyskie, w których znów by się pojawiło pijaństwo. Nie ukrywam, że moja sytuacja psychiczna była niepoukładana. Daleki byłem od refleksji. Sądziłem, że to oddalenie pomoże mi się pozbierać. I w jakimś stopniu to się udało. Napisałem trzy książki. Ale życie tam nie było usłane różami. Przez pół roku nawet byłem na zasiłku dla bezrobotnych. Tam, niestety, doszło do kolejnego rozwodu, bo żona sądziła, że ja tam będę taki «mąż w kapciach»”.

W czasie kilkuletniego pobytu w Australii Jacek Kaczmarski coraz częściej przyjeżdżał do Polski. Aż wreszcie, pod koniec lat 90., wrócił na stałe. Znów koncertował, nagrywał. W tym też czasie powstał jeden z ciekawszych programów: „Szukamy stajenki” – kolędy i pastorałki, zaaranżowane przede wszystkim przez Zbigniewa Łapińskiego. Sam Kaczmarski powoli stabilizował swoje życie duchowe i artystyczne przy nowo poznanej dziewczynie. „Życie układa się” – jak kiedyś powiedział w biegu. W lutym 2002 r. dowiedział się o złośliwym raku krtani. Zmarł dwa lata później, w Wielką Sobotę, ochrzczony – pogodzony z Bogiem. Choć zarzucano mu, że niektóre jego utwory są antykościelne czy antykatolickie, on sam podchodził do Pana Boga i ludzi Kościoła z szacunkiem. Kilkakrotnie zamierzał się ochrzcić, ale jak mówił – zawsze coś mu stawało na przeszkodzie. „To fakt – mówił na dwa lata przed śmiercią – nie jestem członkiem Kościoła. Ale mam swoją religijność. Choć może jest ona bardzo prywatna, indywidualna”.

* Wszystkie cytaty pochodzą z mojej niepublikowanej rozmowy z Jackiem Kaczmarskim.

* * *

Dałeś mi Panie zbroję
Dawny kuł płatnerz ją
W wielu pogięta bojach
Wielu ochrzczona krwią

W wykutej dla giganta
Potykam się co krok
Bo jak sumienia szantaż
Uciska lewy bok

Lecz choć zaginął hełm i miecz
Dla ciała żadna w niej ostoja
To przecież w końcu ważna rzecz
Zbroja

[...] Jacek Kaczmarski, „Zbroja”, marzec 1982 r.,

fragment

2014-05-13 13:04

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Białoruś/ Władze informują o śmierci polskiego wojskowego Emila Czeczki, który zdezerterował na Białoruś

Komitet Śledczy Białorusi poinformował o śmierci Emila Czeczki, który w grudniu ubiegłego roku zdezerterował na Białoruś. Według białoruskich władz „Czeczko został znaleziony powieszony w miejscu zamieszkania”.

Grupa śledczo-dochodzeniowa, jak podano w komunikacie, prowadzi czynności w celu ustalenia okoliczności śmierci Czeczki. Zaznaczono, że brane są pod uwagę wszystkie możliwe wersje, w tym udział osób trzecich.
CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Dzieciątka Jezus - "Moim powołaniem jest miłość"

Niedziela łódzka 22/2003

[ TEMATY ]

św. Teresa z Lisieux

Adobe Stock

Św. Teresa z Lisieux

Św. Teresa z Lisieux

O św. Teresie od Dzieciątka Jezus i Najświętszego Oblicza, karmelitance z Lisieux we Francji, powstały już opasłe tomy rozpraw teologicznych. W tym skromnym artykule pragnę zachęcić czytelników do przyjaźni z tą wielką świętą końca XIX w., która także dziś może stać się dla wielu ludzi przewodniczką na krętych drogach życia. Może także pomóc w zweryfikowaniu własnego stosunku do Pana Boga, relacji z Nim, Jego obrazu, który nosimy w sobie.

Życie św. Teresy daje się streścić w jednym słowie: miłość. Miłość była jej głównym posłannictwem, treścią i celem jej życia. Według św. Teresy, najważniejsze to wiedzieć, że jest się kochanym, i kochać. Prawda to, jak może się wydawać, banalna, ale aby dojść do takiego wniosku, trzeba w pełni zaakceptować siebie. Św. Teresie wcale nie było łatwo tego dokonać. Miała niesforny charakter. Była bardzo uparta, przewrażliwiona na swoim punkcie i spragniona uznania, łatwo ulegała emocjom. Wiedziała jednak, że tylko Bóg może dokonać w niej uzdrowienia, bo tylko On kocha miłością bez warunków. Dlatego zaufała Mu i pozwoliła się prowadzić, a to zaowocowało wyzwoleniem się od wszelkich trosk o samą siebie i uwierzeniem, że jest kochana taką, jaka jest. Miłość to dla św. Teresy "mała droga", jak zwykło się nazywać jej duchowy system przekonań, "droga zaufania małego dziecka, które bez obawy zasypia w ramionach Ojca". Św. Teresa ufała bowiem w miłość Boga i zdała się całkowicie na Niego. Chciała się stawać "mała" i wiedziała, że Bogu to się podoba, że On kocha jej słabości. Ona wskazała, na przekór panującemu długo i obecnemu często i dziś przekonaniu, że świętość nie jest dostępna jedynie dla wybranych, dla tych, którzy dokonują heroicznych czynów, ale jest w zasięgu wszystkich, nawet najmniejszych dusz kochających Boga i pragnących spełniać Jego wolę. Św. Teresa była przekonana, że to miłosierdzie Boga, a nie religijne zasługi, zaprowadzi ją do nieba. Św. Teresa chciała być aktywna nie w ćwiczeniu się w doskonałości, ale w sprawianiu Bogu przyjemności. Pragnęła robić wszystko nie dla zasług, ale po to, by Jemu było miło i dlatego mówiła: "Dzieci nie pracują, by zdobyć stanowisko, a jeżeli są grzeczne, to dla rozradowania rodziców; również nie trzeba pracować po to, by zostać świętym, ale aby sprawiać radość Panu Bogu". Św. Teresa przekonuje w ten sposób, że najważniejsze to wykonywać wszystko z miłości do Pana Boga. Taki stosunek trzeba mieć przede wszystkim do swoich codziennych obowiązków, które często są trudne, niepozorne i przesiąknięte rutyną. Nie jest jednak ważne, co robimy, ale czy wykonujemy to z miłością. Teresa mówiła, że "Jezus nie interesuje się wielkością naszych czynów ani nawet stopniem ich trudności, co miłością, która nas do nich przynagla". Przykład św. Teresy wskazuje na to, że usilne dążenie do doskonałości i przekonywanie innych, a zwłaszcza samego siebie, o swoich zasługach jest bezcelowe. Nigdy bowiem nie uda się nam dokonać takich czynów, które sprawią, że będziemy w pełni z siebie zadowoleni, jeśli nie przekonamy się, że Bóg nas kocha i akceptuje nasze słabości. Trzeba zgodzić się na swoją małość, bo to pozwoli Bogu działać w nas i przemieniać nasze życie. Św. Teresa chciała być słaba, bo wiedziała, że "moc w słabości się doskonali". Ta wielka święta, Doktor Kościoła, udowodniła, że można patrzeć na Boga jak na czułego, kochającego Ojca. Jednak trwanie w takim przekonaniu nie przyszło jej łatwo. Przeżywała wiele trudności w wierze, nieobce były jej niepokoje i wątpliwości, znała poczucie oddalenia od Boga. Dzięki temu może być nam, ludziom słabym, bardzo bliska. Jest także dowodem na to, że niepowodzenia i trudności są wpisane w życie każdego człowieka, nikt bowiem nie rodzi się święty, ale świętość wypracowuje się przez walkę z samym sobą, współpracę z łaską Bożą, wypełnianie woli Stwórcy. Teresa zrozumiała najgłębszą prawdę o Bogu zawartą w Biblii - że jest On miłością - i dlatego spośród licznych powołań, które odczuwała, wybrała jedno, mówiąc: "Moim powołaniem jest miłość", a w innym miejscu: "W sercu Kościoła, mojej Matki, będę miłością".
CZYTAJ DALEJ

Różaniec, który może wszystko – tajemnice bolesne

2025-10-02 20:57

[ TEMATY ]

różaniec

rozważania różańcowe

Karol Porwich/Niedziela

Różaniec jako sposobność do „podglądania Nieba”? Tak, ono daje nam się w nim zobaczyć.

Funkcję okien w murze odgradzającym naszą doczesność od komnat Bożego Królestwa pełnią święte ikony – pisane według specjalnych, surowo przestrzeganych kanonów, korzystające z wielowiekowych doświadczeń sztuki i mistyki. Farby ikon są nakładane pędzlami mnichów, ascetów, ludzi przygotowujących się do tego zadania przez długie posty i modlitwy. Patrzymy na ikonę, i nagle obraz staje się mistycznym okienkiem: „otwiera się” przed nami Niebo. Już nie patrzymy na farby, złocenia i kształty. Spoglądamy w głąb ikony. Patrzymy za nią. W wieczność.
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję