Reklama

O godną śmierć, wysłuchaj mnie, Panie

W kraju jest blisko pół tysiąca samorządowych, prywatnych i niekomercyjnych hospicjów. Nie obejmują one jednak opieką bezdomnych. Czynią to jedynie specjalne organizacje opiekujące się bezdomnymi. W wielu znajduje się gabinet lekarski, gdzie pensjonariusze mogą otrzymać podstawową opiekę lekarską. Szpitale bowiem jak najszybciej pozbywają się bezdomnych, za których nikt nie chce płacić. Ale jest w Warszawie „szpitalik” dla bezdomnych, w którym leczy się czterdziestu pacjentów

Niedziela Ogólnopolska 13/2014, str. 50-51

MATEUSZ WYRWICH

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Warszawski Mokotów. Jego część to Służewiec Przemysłowy. Jeszcze do niedawna dzielnica fabryk i małych zakładów produkcyjnych z oddaloną od centrum stolicy siedzibą TVP. Dziś Służewiec zabudowywany jest setkami szklanych biurowców, domów handlowych i zamkniętych osiedli mieszkaniowych. Otoczone współczesną architekturą pozostałości opuszczonych peerelowskich magazynów, fabryk, warsztatów straszą ruiną i betonową szarością. W jednym z byłych magazynów w 2005 r. miejsce znalazło Mokotowskie Hospicjum Świętego Krzyża. W nim zaś szpitalik, poradnia lekarska, pomieszczenia gospodarcze. Kuchnia i stołówka, która wydaje siedem dni w tygodniu oraz w święta ok. 300 posiłków dla bezdomnych i najuboższych, przygotowywanych przez hospicjum, jak również dwa razy w tygodniu przez Fundację „Pożywienie Darem Serca”.

Szpitalik jest dobrze oświetlony, choć okna znajdują się w górze ściany. W trzech dużych salach i separatkach pomalowanych na biało-zielono stłoczono kilkadziesiąt łóżek, szafy, szafeczki przy łóżkach, radio, telewizor oraz urządzenia medyczne niezbędne chorym: butle tlenowe, wózki inwalidzkie, kule. Chorzy korzystają z zabiegów rehabilitacyjnych i ze sprzętu rehabilitacyjnego, którego mogą pozazdrościć inne szpitale. Nadto – otoczeni są prawdziwie doskonałą opieką lekarską: onkologa, kardiologa, pulmonologa, chirurga i psychiatry oraz pielęgniarek, pracowników socjalnych i psychologów. Jedni są zatrudnieni na bardzo skromnych umowach-zleceniach lub o dzieło, inni pracują jako wolontariusze. W sumie chorymi zajmuje się parędziesiąt osób.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Przyhospicyjny szpitalik administracyjnie nosi nazwę schronisko specjalistyczne (szpitalne) dla bezdomnych chorych – „Dom im. Księdza Gabriela Boduena”. „Schronisko”, a nie „szpital”, bo hospicjum nie jest w stanie szpitalika odpowiednio wyposażyć. Hospicjum ma też własną poradnię lekarską. Bezdomni bowiem w większości nie mają ubezpieczenia i na jakąkolwiek pomoc w ośrodkach zdrowia NFOZ nie mają co liczyć. Tu natomiast mogą skorzystać z porad lekarzy specjalistów z zakresu chirurgii, kardiologii, pulmonologii czy onkologii i psychiatrii.

Reklama

W hospicjum chorzy mogą otrzymać nie tylko opiekę lekarską, ale również pomoc socjalną i psychologiczną oraz porady prawne w takich kwestiach, jak m.in. uznanie inwalidztwa, renty, oddłużenie mieszkania, zapobieżenie eksmisji, załatwienie dodatków mieszkaniowych czy świadczeń socjalnych – co często dla osoby bezdomnej jest barierą nie do przekroczenia. Podobnie jak zdobycie mieszkania socjalnego bądź pracy. Przy hospicjum działa też punkt pomocy charytatywnej. Tu bezdomni mogą otrzymać żywność, leki i środki opatrunkowe bądź higieniczne, odzież, a także meble i sprzęt kuchenny. Mogą też skorzystać z pomocy psychologów czy pracowników socjalnych, którym niekiedy udaje się nawet na nowo połączyć rozbitą rodzinę. Stowarzyszenie prowadzi też hospicjum domowe dla kilkudziesięciu pacjentów.

Na terenie hospicjum znajduje się także kaplica, w której celebrowana jest Msza św. Kapłani z parafii pw. Najświętszej Maryi Panny Matki Kościoła oraz ojcowie jezuici z ul. Rakowieckiej służą bezdomnym wszelką pomocą duchową, zwłaszcza sakramentem spowiedzi.

Staram się to przyjmować… jak umiem

Jerzy Tepper leży w szpitaliku dla bezdomnych już dwa lata. Ponad sześćdziesięciolatek. Choruje na coraz częstszą w Polsce przewlekłą obturacyjną chorobę płuc. W całej Europie spowodowany jest nią, według statystyk, co trzeci zgon. Choroba ta jest praktycznie nieuleczalna. Można tylko chorującemu przedłużyć czas na ziemi. Pan Jerzy niewiele wstaje, musi korzystać z tlenu. Pali papierosy, choć nie powinien, ale, jak rzeczowo wyjaśnia, nie zamierza rezygnować z ostatniej przyjemności w tym życiu. Jest miłośnikiem wykwintnej kuchni, uwielbia też sam gotować. Jego hobby natomiast to hodowla roślin. Ale jedno i drugie jest w tej chwili nie do zrealizowania. Tepper był znanym fotografikiem filmowym, jest absolwentem Wydziału Operatorskiego PWSTiF w Łodzi. Z pracy, jak podkreśla, wyrzuciła go transformacja. Pracował głównie na umowę o dzieło, więc dzisiaj ma tylko rentę socjalną wynoszącą 500 zł. Przed kilkunastu laty rozpadła mu się rodzina. Przyznaje, że nie umiał z tego wyjść i po jakimś czasie stracił niewielkie mieszkanie, które wcześniej zadłużył. Później mieszkał kątem u przyjaciela, ale ten zmarł. – Zacząłem więc tułać się po dworcach, klatkach schodowych… I pewnie gdzieś tę chorobę po drodze załapałem. A od dwóch lat jestem tutaj – opowiada Jerzy Tepper. – Do szpitalika zostałem skierowany po kolejnym pobycie w szpitalu, który już nie chciał mnie trzymać. Byłem hospitalizowany siedem razy w ciągu roku. Nie narzekam. A co mi to pomoże? Pewnie tak miało być i staram się to przyjmować… jak umiem – przyznaje.

Reklama

Tadeusz Zieniewicz do niedawna mieszkał tuż poza Warszawą. Ma osiemdziesiąt lat i połamaną w kilku miejscach nogę. – Jestem już po czterech operacjach – skarży się. – Miałem otwarte złamanie kości. Lekarze po raz kolejny nie potrafią jej usprawnić. Może dlatego, że jestem stary, nie chce im się przyłożyć, ale może to dlatego, że moje stare kości nie chcą się zrastać. Przewróciłem się w mieszkaniu i nagle z człowieka sprawnego stałem się inwalidą. Nie mam też domu. Jakoś tak się stało, że podczas mojego pobytu w szpitalu straciłem mieszkanie… Mam niewielką emeryturę, ale sam nie daję sobie rady. Nie mam rodziny i nikt mnie też nie chciał w szpitalu, więc jestem tutaj.

Bóg mnie prowadził

Hospicjum jest jednym z pierwszych w Polsce. Jego początki sięgają 1987 r., gdy założono Ogólno-Warszawskie Towarzystwo Przyjaciół Chorych „Hospicjum”. Hospicjum było jego mokotowskim zespołem. Od 1989 r. usamodzielniło się całkowicie, przyjmując obecną nazwę, zarejestrowane zostało w sądzie w 1995 r. jako stowarzyszenie. Dziś to organizacja regionalna dla Warszawy i okolic.

Reklama

Założycielka hospicjum to „prezes” Magdalena Hozer. Matka trzech dorosłych synów, babcia dziesięciorga wnucząt. Z wykształcenia historyk. Jak podkreśla, sam Bóg ją prowadził do tego, czym się dziś zajmuje. Wzorem dla niej są Matka Teresa i św. Brat Albert Chmielowski, którego nagrodę hospicjum otrzymało w 2013 r. Początkowo wprawdzie wszystko wskazywało na to, że Magdalena Hozer zajmie się pracą naukową, lecz „w ostatniej chwili” zrezygnowała z kariery naukowca. Dalsza zaś działalność, m.in. praca charytatywna w stanie wojennym, poprowadziły Magdalenę Hozer do hospicjum. – Przez długie lata czegoś mi brakowało. Uważałam, że to, co się ze mną dzieje, nie jest moim życiem. Miałam wrażenie, że żyję – cudzym. Dziś mogę powiedzieć, że opieka nad chorymi i działalność charytatywna były moim świadomym wyborem. Gdybym obroniła doktorat, to zajęłabym się historią – opowiada była nauczycielka historii. – Pan Bóg mi jednak powiedział: poczekaj, miałaś dużo radości z pisania doktoratu i dotychczasowej pracy, to teraz będziesz robiła co innego… Moje życie było i jest kierowane przez Pana Boga. Co do tego nie mam wątpliwości. Przechodziłam wiele dramatycznych chwil w życiu, ale Pan Bóg mnie z tego wyprowadził.

Niepokojące „memento mori” wśród szklanych domów…

Dziś sama oczekująca na operację i poruszająca się o kulach „prezes” Stowarzyszenia „biega” po poradni, szpitaliku i innych obiektach hospicjum, doglądając wszystkiego. Opowiada, że bezdomność i samotność nie są jej obce. Pochodzi z majętnej przed wojną rodziny. Po wojnie ograbiona i pozbawiona domu przez komunistów, przez lata mieszkała w wynajmowanym pokoiku. Mówiąc o bezdomnych i bezdomności, namawia do unikania stereotypów. Opowiada o swoich podopiecznych bardzo serdecznie, choć widzi ich „grzechy” i nieporadności. Podkreśla, że bezdomność w Polsce to w większości efekt ułomnej transformacji. Najwięcej bezdomnych wywodzi się z małych miasteczek, gdzie od dawna panuje największe bezrobocie. Również z więzień, hoteli robotniczych i z byłych PGR-ów. – Po 1989 r. życie wielu z nich przewróciło się do góry nogami. Utarł się u nas taki stereotypowy obraz, że bezdomni to przede wszystkim alkoholicy. A to nieprawda – broni swoich podopiecznych Magdalena Hozer. – Owszem, niektórzy są dotknięci chorobą alkoholową, ale ich alkoholizm jest wtórny w stosunku do ich przeżyć. Wielu z nich miało tak bardzo dramatyczne przeżycia, że w ich efekcie sięgali po alkohol. Tak, życie tych ludzi już wcześniej było naznaczone cierpieniem. Niektórych od dzieciństwa, nierzadko niewyobrażalnym dla przeciętnego człowieka. I nie dziwię się wielu z nich, że nie potrafili, nie potrafią wyjść z tego o własnych siłach. Staramy się im pomóc, ale nie zawsze jesteśmy w stanie. Ludzie przychodzą do szpitalika często w ostatnim stadium choroby, bo na ogół nie bada się bezdomnych w schroniskach. Nie pośle się ich też na badania do szpitala, bo są drogie. Mówi się: wiadomo, kaszle tylko dlatego, że jest ciągle na zimnie i łapie przeziębienie. Tymczasem „ciągle kaszle”, bo jest w ostatnim stadium gruźlicy prątkującej. Oni są wycieńczeni. Ich system immunologiczny jest bardzo zniszczony, niemal zdegenerowany. Organizm nie może się bronić i w ten sposób łapią wszystkie choroby, zarażając przy tym innych. Owszem, do tego jeszcze dochodzi alkohol, który ich dodatkowo osłabia. Ale oni często piją, bo boją się własnego życia. Do tego dochodzą papierosy, następnie astma. Mówię im, żeby nie palili, a oni na to: „Czy pani chce nam odebrać ostatnią przyjemność?”. I w ten sposób idą w kierunku samozagłady. Ale ja nie mam sumienia, by im odbierać „ostatnią przyjemność”, często w ich już niedługim życiu.

Reklama

Szpitalik i hospicjum są w połowie finansowane przez miasto, samorząd Mazowsza i (nie zawsze) Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej. Ostatnio wspomaga te instytucje Ministerstwo Sprawiedliwości. Pozostałe środki pochodzą z kościelnych kwest, od indywidualnych darczyńców lub firm, z 1 proc. odpisu podatkowego. Ale na blisko dwadzieścia wniosków złożonych o dofinansowanie w ubiegłym roku, władze publiczne wsparły zaledwie pięć.

Hospicjum i szpitalik, ten „wstydliwy problem” – jak powiedział jeden z urzędników – mieszczą się w tym samym miejscu od ośmiu lat. Władze miasta próbowały już nie raz odebrać im siedzibę, ale przeszkodziły temu protesty opiniotwórczych środowisk i zmiana planów inwestycyjnych miasta, wynikająca z braku środków na inwestycje w tym miejscu. Okazało się ostatnio, że hospicjum może jeszcze korzystać z tego obiektu przez ponad trzy lata, stąd planowane rozszerzenie działalności: powiększenie szpitalika. Brakuje jednak na to pieniędzy. W planie od lat jest budowa większego ośrodka ze szpitalem z prawdziwego zdarzenia. – Ale do tego konieczna jest własna nieruchomość – choćby duży plac, może z domem, nawet do remontu – wtedy można by zdobyć fundusze europejskie – podkreślają wolontariusze hospicjum.

Gdyby ktoś z Państwa zechciał wspomóc Mokotowskie Hospicjum Świętego Krzyża, to podajemy numer konta bankowego: 23 1020 1013 0000 0002 0102 3514 – Bank PKO BP.

2014-03-25 12:48

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Zmarł ks. Zbigniew Nidecki

2024-04-29 12:13

Materiały kurialne

Śp. Ks. Zbigniew Nidecki

Śp. Ks. Zbigniew Nidecki

Odszedł do wieczności ks. kan. Zbigniew Nidecki, kapłan diecezji zielonogórsko-gorzowskiej.

W piątek 26 kwietnia 2024 r., w 72. roku życia i 43. roku kapłaństwa, zakończył swoją ziemską pielgrzymkę śp. ks. kan. Zbigniew Nidecki, emerytowany kapłan naszej diecezji.

CZYTAJ DALEJ

św. Katarzyna ze Sieny - współpatronka Europy

Niedziela Ogólnopolska 18/2000

W latach, w których żyła Katarzyna (1347-80), Europa, zrodzona na gruzach świętego Imperium Rzymskiego, przeżywała okres swej historii pełen mrocznych cieni. Wspólną cechą całego kontynentu był brak pokoju. Instytucje - na których bazowała poprzednio cywilizacja - Kościół i Cesarstwo przeżywały ciężki kryzys. Konsekwencje tego były wszędzie widoczne.
Katarzyna nie pozostała obojętna wobec zdarzeń swoich czasów. Angażowała się w pełni, nawet jeśli to wydawało się dziedziną działalności obcą kobiecie doby średniowiecza, w dodatku bardzo młodej i niewykształconej.
Życie wewnętrzne Katarzyny, jej żywa wiara, nadzieja i miłość dały jej oczy, aby widzieć, intuicję i inteligencję, aby rozumieć, energię, aby działać. Niepokoiły ją wojny, toczone przez różne państwa europejskie, zarówno te małe, na ziemi włoskiej, jak i inne, większe. Widziała ich przyczynę w osłabieniu wiary chrześcijańskiej i wartości ewangelicznych, zarówno wśród prostych ludzi, jak i wśród panujących. Był nią też brak wierności Kościołowi i wierności samego Kościoła swoim ideałom. Te dwie niewierności występowały wspólnie. Rzeczywiście, Papież, daleko od swojej siedziby rzymskiej - w Awinionie prowadził życie niezgodne z urzędem następcy Piotra; hierarchowie kościelni byli wybierani według kryteriów obcych świętości Kościoła; degradacja rozprzestrzeniała się od najwyższych szczytów na wszystkie poziomy życia.
Obserwując to, Katarzyna cierpiała bardzo i oddała do dyspozycji Kościoła wszystko, co miała i czym była... A kiedy przyszła jej godzina, umarła, potwierdzając, że ofiarowuje swoje życie za Kościół. Krótkie lata jej życia były całkowicie poświęcone tej sprawie.
Wiele podróżowała. Była obecna wszędzie tam, gdzie odczuwała, że Bóg ją posyła: w Awinionie, aby wzywać do pokoju między Papieżem a zbuntowaną przeciw niemu Florencją i aby być narzędziem Opatrzności i spowodować powrót Papieża do Rzymu; w różnych miastach Toskanii i całych Włoch, gdzie rozszerzała się jej sława i gdzie stale była wzywana jako rozjemczyni, ryzykowała nawet swoim życiem; w Rzymie, gdzie papież Urban VI pragnął zreformować Kościół, a spowodował jeszcze większe zło: schizmę zachodnią. A tam gdzie Katarzyna nie była obecna osobiście, przybywała przez swoich wysłanników i przez swoje listy.
Dla tej sienenki Europa była ziemią, gdzie - jak w ogrodzie - Kościół zapuścił swoje korzenie. "W tym ogrodzie żywią się wszyscy wierni chrześcijanie", którzy tam znajdują "przyjemny i smaczny owoc, czyli - słodkiego i dobrego Jezusa, którego Bóg dał świętemu Kościołowi jako Oblubieńca". Dlatego zapraszała chrześcijańskich książąt, aby " wspomóc tę oblubienicę obmytą we krwi Baranka", gdy tymczasem "dręczą ją i zasmucają wszyscy, zarówno chrześcijanie, jak i niewierni" (list nr 145 - do królowej węgierskiej Elżbiety, córki Władysława Łokietka i matki Ludwika Węgierskiego). A ponieważ pisała do kobiety, chciała poruszyć także jej wrażliwość, dodając: "a w takich sytuacjach powinno się okazać miłość". Z tą samą pasją Katarzyna zwracała się do innych głów państw europejskich: do Karola V, króla Francji, do księcia Ludwika Andegaweńskiego, do Ludwika Węgierskiego, króla Węgier i Polski (list 357) i in. Wzywała do zebrania wszystkich sił, aby zwrócić Europie tych czasów duszę chrześcijańską.
Do kondotiera Jana Aguto (list 140) pisała: "Wzajemne prześladowanie chrześcijan jest rzeczą wielce okrutną i nie powinniśmy tak dłużej robić. Trzeba natychmiast zaprzestać tej walki i porzucić nawet myśl o niej".
Szczególnie gorące są jej listy do papieży. Do Grzegorza XI (list 206) pisała, aby "z pomocą Bożej łaski stał się przyczyną i narzędziem uspokojenia całego świata". Zwracała się do niego słowami pełnymi zapału, wzywając go do powrotu do Rzymu: "Mówię ci, przybywaj, przybywaj, przybywaj i nie czekaj na czas, bo czas na ciebie nie czeka". "Ojcze święty, bądź człowiekiem odważnym, a nie bojaźliwym". "Ja też, biedna nędznica, nie mogę już dłużej czekać. Żyję, a wydaje mi się, że umieram, gdyż straszliwie cierpię na widok wielkiej obrazy Boga". "Przybywaj, gdyż mówię ci, że groźne wilki położą głowy na twoich kolanach jak łagodne baranki". Katarzyna nie miała jeszcze 30 lat, kiedy tak pisała!
Powrót Papieża z Awinionu do Rzymu miał oznaczać nowy sposób życia Papieża i jego Kurii, naśladowanie Chrystusa i Piotra, a więc odnowę Kościoła. Czekało też Papieża inne ważne zadanie: "W ogrodzie zaś posadź wonne kwiaty, czyli takich pasterzy i zarządców, którzy są prawdziwymi sługami Jezusa Chrystusa" - pisała. Miał więc "wyrzucić z ogrodu świętego Kościoła cuchnące kwiaty, śmierdzące nieczystością i zgnilizną", czyli usunąć z odpowiedzialnych stanowisk osoby niegodne. Katarzyna całą sobą pragnęła świętości Kościoła.
Apelowała do Papieża, aby pojednał kłócących się władców katolickich i skupił ich wokół jednego wspólnego celu, którym miało być użycie wszystkich sił dla upowszechniania wiary i prawdy. Katarzyna pisała do niego: "Ach, jakże cudownie byłoby ujrzeć lud chrześcijański, dający niewiernym sól wiary" (list 218, do Grzegorza XI). Poprawiwszy się, chrześcijanie mieliby ponieść wiarę niewiernym, jak oddział apostołów pod sztandarem świętego krzyża.
Umarła, nie osiągnąwszy wiele. Papież Grzegorz XI wrócił do Rzymu, ale po kilku miesiącach zmarł. Jego następca - Urban VI starał się o reformę, ale działał zbyt radykalnie. Jego przeciwnicy zbuntowali się i wybrali antypapieża. Zaczęła się schizma, która trwała wiele lat. Chrześcijanie nadal walczyli między sobą. Katarzyna umarła, podobna wiekiem (33 lata) i pozorną klęską do swego ukrzyżowanego Mistrza.

CZYTAJ DALEJ

Nieprzechodni puchar

2024-04-29 23:36

Kacper Jeż/ LSO DT

    W Brzesku odbyły się XVII Mistrzostwa Liturgicznej Służby Ołtarza Diecezji Tarnowskiej w Piłce Nożnej Halowej.

    W rozgrywkach wzięło udział 46 drużyn z całej diecezji. Łącznie na trzech brzeskich halach zagrało ponad 300 ministrantów i lektorów.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję