Reklama

Była trzecia droga

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

ALICJA DOŁOWSKA: – Czy Polska transformacja mogła przebiegać inaczej?

PROF. WITOLD KIEŻUN: – Mogła. Została jednak przeprowadzona bardzo źle przez niekompetentnych i nieuczciwych ludzi. Polegała głównie na likwidacji potencjału ekonomicznego kraju. Gdy się przyjrzymy prywatyzacji, zobaczymy, że 92 proc. przeznaczonych na sprzedaż polskich przedsiębiorstw było wycenianych przez podmioty zagraniczne. Niektóre zakłady sprzedano za cenę niższą, niż wynosiły koszty ich wyceny. Polaków po prostu okradziono.

– Twierdzi Pan, że była to klasyczna neokolonizacja. Nie za ostro?

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

– Wiem, co mówię, mam za sobą doświadczenie okresu neokolonizacji, który zaczął się w Afryce. W latach 60. ubiegłego wieku nastąpił tam proces dekolonizacji, inspirowany z jednej strony przez Związek Radziecki, z drugiej – przez politykę amerykańską, począwszy od Roosevelta, który planował po II wojnie światowej, że w porozumieniu ze Związkiem Radzieckim zlikwiduje Imperium Brytyjskie. Ostatecznie powstały niepodległe państwa, które w dużym procencie przyjęły strukturę prosocjalistycznej gospodarki planowej. Część została krajami kapitalistycznymi, lecz Burundi, gdzie pracowałem, była co prawda krajem kapitalistycznym, ale z bardzo silnymi wpływami radzieckimi (obecnymi zresztą w większości krajów), czego wyrazem była przede wszystkim pomoc militarna: uzbrojenie, instruktorzy wojskowi itd. Lata 70. XX wieku to już nowa koncepcja neokolonizacji, oparta zresztą na założeniach liberalnej ekonomii: otwarte granice, prywatyzacja. I właśnie wówczas pełniłem w Burundi bardzo odpowiedzialną funkcję.

– W 1987 r. doszło tam do zamachu stanu.

– Władzę obejmuje nowa grupa, prezydentem zostaje dawniejszy major miejscowego wojska, ja jestem dyrektorem ekonomicznego projektu ONZ i on czyni mnie pierwszym swoim osobistym doradcą, co daje mi bardzo duże możliwości oddziaływania. I pole obserwacji, bo widzę, że od razu rozpoczyna się olbrzymia akcja neokolonizacji. Pojawia się tłum amerykańskich biznesmenów realizujących filozofię neoliberalizmu Miltona Friedmana. Zaczynają od rozpoznania surowców i innych zasobów naturalnych Burundi. A mają tam: złoto, cynę, a także kawę, uznaną za trzecią najlepszą na świecie. Inwestorzy w pierwszym rzędzie chcą kupić fabrykę kawy, zbudowaną jeszcze za czasów belgijskich. Dostaję wycenę, wygląda humorystycznie. Informuję o tym prezydenta. Słyszę, że w tej chwili nie podejmie decyzji. Poleca: zróbcie własną kontrolę. Sięgam po najlepszych swoich specjalistów, czterech doktorów ekonomii. Afrykańczyków, ale po studiach w Paryżu. Wychodzi nam wycena 5,3 razy wyższa od oferowanej. Przedkładamy analizy, toczy się dyskusja i ów biznesmen chętny do kupna fabryki, jednocześnie przedstawiciel Banku Światowego, mówi: – Mieliśmy najlepszych fachowców, a pan bazuje na wiedzy jakichś Afrykańczyków. Zapytałem wówczas, czy w jego zespole jest choć jeden doktor ekonomii. Odpowiedział: Nie, to są fachowcy. Mówię: No tak, ale nie z ekonomii. Decyzja prezydenta brzmi: fifty-fifty. I zapłacili trzy razy więcej, niż zamierzali. Potem zmniejsza się już moja aktywność, a wreszcie kończy wnioskiem Banku Światowego, że jest taki jeden szef projektu ONZ Kieżun, który tutaj mąci. To był dla rządu poważny problem: wpływy Banku Światowego są bardzo silne, wiem, że mnie wyrzucą, ale jest mały problem. W dokonywanej corocznie ocenie efektów poszczególnych projektów otrzymuję pierwsze miejsce oraz wysoką nagrodę w dolarach dla siebie i po parę tysięcy dolarów dla zespołu. W tej sytuacji nie można Kieżuna wyrzucić, więc przenosi się go do Rwandy.

– Dlaczego nawiązuje Pan do Afryki? Bo można się było przyjrzeć, jak wyglądały procesy transformacji i relacje przybyłych biznesmenów z elitą tego kraju? Podobnie jak u nas?

– Absolutnie tak. Odbywało się to „miękko”. Europejczycy i miejscowa elita gromadzili się w wolnym czasie w pięknym klubie, który został jeszcze po Belgach. Do dyspozycji: 15 koni, pole golfowe, 4 korty tenisowe, 2 baseny, luksusowa restauracja, sekcja brydżowa i wiele innych. A tam, oczywiście, kontakty bezpośrednie, nieformalne. Jestem szefem sekcji tenisowej i widzę, jak spora grupa wielkich biznesmenów, przyjeżdżających robić interesy, pcha się tam, krąży i już zdaję sobie sprawę, jak się sprawy mają. Chodzi o stworzenie takiej sytuacji: macie władzę, administrację, szkolnictwo, swój ustrój i swoich ludzi. Będziecie mieć z pewnością swoje rolnictwo, średniej wielkości przedsiębiorstwa, ale już duże zostaną jako łupy dla rządu, zupełnie jak w Polsce: jak się zmienia rząd, zmienia się kierowników przedsiębiorstw państwowych. Natomiast najbardziej intratne przedsiębiorstwa przechodzą w ręce obcego kapitału. Byłem świetnie zorientowany, jak to funkcjonuje. Gdybym miał wpływ na transformację w Polsce, w pierwszym rzędzie nie dopuściłbym do rabunku majątku narodowego.

– Czy zna Pan kraje, które – by modernizować gospodarkę w dobie globalizacji – lepiej się zabezpieczyły przed rabunkiem w sytuacji braku własnego kapitału i ekspansji obcego? W krajach posowieckich to się nie udało...

– W krajach posowieckich z różnych przyczyn i w różnym stopniu nie. Ale relacje z wielkim kapitałem mogły być inne. Weźmy Kanadę, powołano tam departament kontroli inwestycji zagranicznych i przyjęto zasadę, że inwestora zagranicznego wita się z otwartymi ramionami, bo być może wprowadzi nowocześniejsze technologie, da pracę, wyłoży kapitał, ale postawiono warunki. Nie może zaprzestać istniejącej produkcji, a np. w amerykańskiej firmie przynajmniej jeden produkt musi być finalny i oznaczony jako „made in Canada”. Druga sprawa – określony w wyniku negocjacji procent czystego zysku musi pozostać w Kanadzie na cele inwestycyjne. Po trzecie – do produkcji muszą być wykorzystane przede wszystkim surowce kanadyjskie. Kadra zarządzająca nie może być wyłącznie amerykańska, musi być mieszana. I Amerykanie, oczywiście, zgadzali się na to, bo i tak były to dla nich warunki niesłychanie atrakcyjne. A w tych okolicznościach nie ma obawy tzw. wrogiego przejęcia, tzn. kupowania przedsiębiorstwa o podobnej aktywności (czy nawet na niższym poziomie, ale zawsze konkurencyjnego), a następnie jego zlikwidowania w celu wyeliminowania konkurencji. Przedsiębiorstw, których lekką ręką pozbyto się w Polsce, była cała masa. W książce „Patologia transformacji” podaję cały szereg przykładów. Właściwie wszystkie o najwyższym poziomie technicznym zostały wykupione. Może nawet nie wszystkie zlikwidowano, ale stały się zaledwie fragmentem jakiejś części produkcji, tworzyły coś nieistotnego. Lista jest długa.

– Amerykański ekonomista Kazimierz Z. Poznański w latach 90. XX wieku napisał książkę „Wielki przekręt. Klęska polskich reform”. Przez tych, którzy transformowali, była wręcz potępiana.

– Ale miał rację. Weźmy szybką prywatyzację. Z miejsca, od razu – sprzedajemy. A przy okazji następuje szybka dekapitalizacja polskich przedsiębiorstw, bo 8-procentowy kredyt inwestycyjny urósł szybko do 80 proc.! I to była katastrofa. Inną zbrodnią był „popiwek”, czyli podatek od ponadnormatywnych wypłat wynagrodzeń w sytuacji, gdy płace stały, a inflacja rosła. W dodatku ten rodzaj kary dotyczył tylko przedsiębiorstw państwowych, a nie obejmował prywatnych. I nonsensowne otwarcie rynku. Wówczas nawet mleko w sklepach sprzedawano francuskie, podobnie jak niemieckie wody mineralne, podczas gdy zniknęła polska „Mazowszanka”.
I szczyt wszystkiego – likwidacja PGR-ów – 35 proc. produkcji żywnościowej, natychmiastowe bezrobocie, zupełna klęska, zniszczenie całej infrastruktury technicznej. W istocie nastąpiła likwidacja polskiego przemysłu.
Oczywiście, struktura przemysłu, zwłaszcza ciężkiego (np. hutnictwa), była przestarzała, ale to wszystko stanowiło potęgę i można to było przestawić na nowocześniejsze tory.

– „Nie mieliśmy czasu na trzecią drogę” – tłumaczył ówczesny minister przekształceń własnościowych, dzisiejszy komisarz UE Janusz Lewandowski.

– Daliśmy się okraść. I to jest moja osobista tragedia. Dlatego że byłem jednym z kandydatów do przeprowadzenia polskiej transformacji. Pod uwagę brani byli: prof. Witold Trzeciakowski, prof. Wojciech Jóźwiak. Odmówili, po kolei, bo to był projekt reform Jeffreya Sachsa, opartych na neoliberalnej ekonomii. I wreszcie przyszło na mnie. Dostaję telefon z ambasady w Nairobi, że mają dla mnie w Polsce propozycję, chodzi o kierownicze stanowisko. Szczegółów nie podano. Odpowiedziałem: Mój kontrakt w Afryce kończy się za rok. Gdybym wówczas wiedział, o co chodzi, to bym do takiej formy transformacji nie dopuścił, bo ja to znałem. Uważam, że obecna struktura wielkiego kapitalizmu jest zbrodnicza. Widziałem tę zbrodniczość w Afryce. Dlatego od razu powiedziałbym: stop.

– Stop i co?

– Fundamentalna sprawa – reprywatyzacja przemysłu. Nie zrobiono tego. Dlaczego „Wedla” się sprzedało, a potem w wyniku procesu sądowego wypłacono ogromne odszkodowanie dawnym właścicielom, czy ich potomkom, za samą markę firmy. To samo „Calisia” i wiele innych przypadków.
Wszystko było poddane dyktaturze koncepcji: wielki kapitał chce natychmiast wejść i trzeba dać mu szansę. A co się stało z handlem? Jedno stanowisko w supermarkecie to pięć miejsc pracy w prywatnym sklepie. Zniwelowano nam rynek pracy. Z badań wynika, że większość Polaków jest supermarketami zachwycona. Ale 70 proc. towarów pochodzi z zagranicy. Mamy sytuację tragiczną. Zagraniczne firmy wyprowadzają z Polski rocznie do 100 mld zł.
Dochód narodowy mamy dodatni. Ale do niego zalicza się nie samą produkcję, jak w PRL-u, ale także sprzedaż i usługi. Zastanówmy się: na czym zaczynamy zarabiać? Otóż prawie 3 mln Polaków pracujących za granicą wysyła do rodzin w Polsce część uciułanych pieniędzy. Dane NBP podają, że przez banki transferują oni 16-18 mld zł. Przynajmniej drugie tyle przechodzi z ręki do ręki, bo ktoś bezpośrednio dostarcza te pieniądze. I dochód narodowy rośnie, bo rośnie sprzedaż. Ludzie kupują, niektórzy inwestują, licząc na to, że gdy wrócą, może kupią mieszkanie, inne dobra. Ale od dwóch lat ilość pieniędzy wędrujących do Polski od rodzin zmniejsza się. Bo ci, którzy przez lata pracowali na zmywaku, otrzymali już bardziej stabilną, lepiej płatną pracę i ściągają rodziny i dzieci. Występują o obce obywatelstwo. Jest jeszcze grupa ok. 500 tys. osób, która wyjeżdża co roku na 3 miesiące do pracy, np. do Niemiec – zbierać szparagi. Ciężko pracują i po 3 miesiącach przywożą od 6 do 10 tys. euro, czyli 40 tys. zł. Resztę roku przeżywają za te pieniądze w Polsce. Dochód narodowy rośnie, bo przecież się kupuje. Ale sytuacja jest tragiczna. I mówi się, że mamy teraz tylko zadłużenie – 57 proc. dochodu narodowego. Licząc tylko dług budżetowy. Nie liczy się długu emerytalnego. Jak może starczyć na wypłatę emerytur z wpłacanych składek emerytalnych, jeśli 3 mln ludzi pracuje za granicą, a ponad 2 mln jest bezrobotnych. 5 mln ludzi nie płaci składek emerytalnych! Nie płaci na fundusz zdrowia!

– Prof. Zdzisław Sadowski twierdzi, że intelektualna alternatywa dla planu Balcerowicza na pewno była, ale praktyczno-polityczna raczej nie, bo zachłyśnięte Zachodem społeczeństwo uwierzyło, że program Balcerowicza jest drogą do szybkiego dobrobytu. Jakie były inne możliwości?

– Pierwsza rzecz: zamykamy granice, ale puszczamy żywność. Uruchamiamy kredyty na produkcję żywnościową i walkę z inflacją, bo ludzie muszą żywność kupować. Tak jak to uczynił Grabski. Ale transformującymi byli komuniści, którzy nie dopuszczali do głowy takich rozwiązań, jak wymiana waluty 1:5 czy do 10. Według danych NBP, ok. 1990 r. na rachunkach bankowych było 8 mld prywatnych dolarów. Drugie tyle ludzie trzymali w domach. Zupełnie inaczej trzeba było załatwić tę sprawę. I nie likwidować przedsiębiorstw. Zakładów produkujących układy scalone nie przekształcać w hurtownie bielizny czy dojrzewalnie bananów. Przy takim aplauzie dla Solidarności na Zachodzie można też było ogłosić, że w związku z tym, iż dokonała się u nas zmiana ustroju, nie będziemy spłacać długu gierkowskiego, bo to jest dług ustroju komunistycznego. A on urósł do 45 mld i był potężnym garbem na finansach państwa. Mieliśmy wtedy swoje 5 minut, ale nie umieliśmy ich wykorzystać.

– Mówiono, że polskie przedsiębiorstwa były przestarzałe i co to za produkcja w stosunku do technologii Zachodu?

– Tak, ale przecież na tym robili interes Chińczycy, bo sprzedawalibyśmy tanio. Co? Nasze magnetofony, telewizory, pralki – to wszystko produkowaliśmy. I ten towar można było puścić na rynek zagraniczny. Gdy kosztuje 1000 dolarów, a my puszczamy za 500 dolarów, to nami się tak interesują, że nam się też opłaca. To jest biznes. Wszystko jest do zrobienia. Na moich oczach amerykański rynek opanowali Chińczycy.

– Gdy rozmawiałam z Jerzym Giedroyciem, mówił, że kiedy do Maison-Laffitte pielgrzymowali polscy opozycjoniści, pytał ich o program dla Polski, bo skoro jest się opozycją, to trzeba proponować konkretne rozwiązania. „A oni śmiali się”. W efekcie ta wolność w 1989 r. spadła nam jak cegła na głowę i byliśmy do niej zupełnie nieprzygotowani – twierdził Giedroyc.

Reklama

– Dowcip polega na tym, że cały program wejścia kapitału zachodniego i opanowania postkomunistycznej Europy został opracowany przez George’a Sorosa i opisany przez niego w książce. 8 maja 1988 r. przyjechał on do Warszawy. Złożył wizytę Wojciechowi Jaruzelskiemu, Mieczysławowi Rakowskiemu, widział się również z Waldemarem Kuczyńskim. I przedstawił im propozycję. Polska już w tym czasie szła w kierunku wolnego rynku – 20 proc. dochodu narodowego tworzył wolny rynek: rolnictwo, rzemiosło i małe przedsiębiorstwa. Przedstawił im koncepcję, budując od zaraz Fundację Batorego, która funkcjonuje do dziś. 23 grudnia, czyli parę miesięcy później, była już gotowa „ustawa Wilczka”, która wprowadzała dokładnie kodeks handlowy z 1934 r. Ale 6 lutego 1991 r. powstaje 9 banków komercyjnych, kierowanych przez aparat partyjny, czyli nomenklaturę. I jest to pierwszy okres nomenklaturowych przedsiębiorstw, które zostają zawłaszczone w bardzo sprytny sposób. Jedna metoda to – kredyt z jednego z tych banków i kupno firmy po oczywiście niskiej cenie. A druga – to stworzenie takiego samego przedsiębiorstwa o takim samym profilu, jednak problem polegał na tym, że w państwowych przedsiębiorstwach już obowiązywał popiwek, podczas gdy prywatnych nie dotyczył. W związku z tym powstała sytuacja nierównej konkurencji. Prof. Juliusz Gardawski bardzo dokładnie ocenił efekty tego zabiegu: właścicielem 62 proc. średniej wielkości przedsiębiorstw stała się wówczas nomenklatura. Czyli klasą kapitalistyczną w Polsce stali się komuniści.
Potem przyjeżdża do Polski finansowany przez Sorosa, wydelegowany przez niego Jeffrey Sachs z poleceniem skontaktowania się z kierownictwem „Solidarności”. Odwiedza strategów „Solidarności”. Pierwszego Geremka, który informuje go, że jest historykiem i o ekonomii nie ma zielonego pojęcia, nie potrafi zatem ocenić tego programu przemian. Czy to wyjdzie? – Wyjdzie na pewno. No to idziemy do Kuronia. – Wyjdzie? – pyta Kuroń. – Wyjdzie,wyjdzie. – No to musi pan opracować ten program. Sachs na to: Świetnie się składa, właśnie jutro wyjeżdżam do Stanów i wracam za dwa tygodnie. – Nie – mówi Kuroń – do rana program musi być gotowy. – Ale jak? – Jest „Gazeta Wyborcza”, a tam komputer. O godz. 7 rano tekst (którego tłumaczenie podaję w swojej książce) jest już opracowany. Natychmiast jadą do Michnika. Michnik również przyznaje, że nie ma zielonego pojęcia, ale przejdzie? – Przejdzie. – W takim razie ja ogłaszam: „Wasz prezydent, nasz premier”. Ale jest jeszcze Obywatelski Klub Parlamentarny „Solidarności”, którego przewodniczącym jest... Geremek. I 16 sierpnia 1989 r. przedstawia posłom ten program. Nikt się na tym nie zna. Wszyscy pytają: – Wyjdzie? No to dobrze. To teraz szukamy, kto ten program wykona. Pierwszy poproszony został Witold Trzeciakowski. Ale odmawia, tłumacząc, że to liberalna ekonomia. Potem byli inni. I jako czwarty byłem brany pod uwagę ja. I potem Waldemar Kuczyński, który jest osobistym doradcą Mazowieckiego, podsuwa kandydaturę Balcerowicza. Balcerowicz oznajmia, że skoncentruje się wyłącznie na zlikwidowaniu inflacji. Ministrem przemysłu zostaje Tadeusz Syryjczyk, który oświadcza: rynek sam się rządzi. Wówczas Andrzej Koźmiński ogłasza, że jeśli rynek wszystko załatwi, to po co to stanowisko. A proces postępuje. Dlaczego przypominam tę historię? Bo ludzie nie mają o tym pojęcia. Po pierwsze – nie przetłumaczono książki George’a Sorosa „Underwriting Democracy” i nikt nie zna opracowań Jeffreya Sachsa, który po latach przyznał, że nie rozumiał zwłaszcza społecznych konsekwencji działań reformatorskich. Rozpłynęła się gdzieś ta informacja. Nie była publikowana, dlatego że wiedza o drodze polskiej transformacji jest w gruncie rzeczy dla naszych elit kompromitująca.

– Co robić w takiej sytuacji?

– Sytuacja jest niewątpliwie tragiczna. Ze względu na to, że tylko jakiś procent młodego pokolenia jest zainteresowany tym, żeby zmieniać Polskę, natomiast olbrzymi procent myśli tylko o tym, żeby się szybko urządzić. Albo w kraju, bo mają jakieś powiązania rodzinne, partyjne – to są przeważnie dzieci przedsiębiorców, które liczą, że obejmą interesy po rodzicach. Albo urządzić się za granicą. Ale mamy jeszcze trochę młodzieży, która chce żyć w Polsce. Jest parę haseł. Pierwsze – odbudować polski wielki przemysł. Odbudować polski handel, zacząć od tego: Kupuj tylko polskie! W tej chwili jest już bardzo trudno odbudować przemysł, ale parę firm mamy. Mamy poznańskie solarisy, świetne autobusy. Hanower kupił nasze solarisy, ale najnowszy zakup Warszawy to … mercedesy. Kupiliśmy też włoskie Pendolino, podczas gdy polska bydgoska Pesa potrafi produkować kolej szybkich prędkości. Mamy świetne artykuły gospodarstwa domowego, świetne pralki, suszarki, a więc powinien być położony ogromny nacisk na rozwój rodzimej wytwórczości. Polacy powinni kupować produkty krajowe, mieć świadomość tego, że w dużych centrach handlowych przeważnie nie ma polskich towarów albo jest ich mało. Kupuj polskie. Kupuj u Polaka. W tym się trudno zorientować, bo ta polska firma ma często nazwę angielską lub posługuje się polską, a polska już nie jest. „Biedronka” ma przecież portugalskiego właściciela. Teraz raczej nie mówi się o nacjonalizacji banków, ale o udomowieniu. Przynajmniej nie powinniśmy ich już więcej sprzedawać. I hołdujmy zasadzie: trzymaj swój rachunek w polskim banku,w SKOK-u albo w bankach spółdzielczych. Popierajmy swoje!

* * *

Prof. Witold Kieżun, wybitny ekonomista, b. ekspert ONZ, żołnierz AK, uczestnik Powstania Warszawskiego, odznaczony Orderem Virtuti Militari, więzień sowieckich łagrów i stalinowskich więzień w Polsce. Autor książki „Patologia transformacji”

2014-01-07 14:32

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Być oparciem dla innych

2024-04-23 12:35

Magdalena Lewandowska

Wspólna modlitwa w kościele św. Maurycego

Wspólna modlitwa w kościele św. Maurycego

W parafii św. Maurycego odbyło się ostatnie rejonowe spotkanie zespołów presynodalnych dla rejonu Wrocław-Śródmieście i Wrocław-Południe.

Konferencję na temat Listu do Kościoła w Filadelfii wygłosił Tomasz Żmuda z Oławy. Nie zabrakło też wspólnej modlitwy i spotkania przy stole na dzielenie się swoimi doświadczeniami i przemyśleniami.

CZYTAJ DALEJ

Marcin Zieliński: Znam Kościół, który żyje

2024-04-24 07:11

[ TEMATY ]

książka

Marcin Zieliński

Materiał promocyjny

Marcin Zieliński to jeden z liderów grup charyzmatycznych w Polsce. Jego spotkania modlitewne gromadzą dziesiątki tysięcy osób. W rozmowie z Renatą Czerwicką Zieliński dzieli się wizją żywego Kościoła, w którym ważną rolę odgrywają świeccy. Opowiada o młodych ludziach, którzy są gotyowi do działania.

Renata Czerwicka: Dlaczego tak mocno skupiłeś się na modlitwie o uzdrowienie? Nie ma ważniejszych tematów w Kościele?

Marcin Zieliński: Jeśli mam głosić Pana Jezusa, który, jak czytam w Piśmie Świętym, jest taki sam wczoraj i dzisiaj, i zawsze, to muszę Go naśladować. Bo pojawia się pytanie, czemu ludzie szli za Jezusem. I jest prosta odpowiedź w Ewangelii, dwuskładnikowa, że szli za Nim, żeby, po pierwsze, słuchać słowa, bo mówił tak, że dotykało to ludzkich serc i przemieniało ich życie. Mówił tak, że rzeczy się działy, i jestem pewien, że ludzie wracali zupełnie odmienieni nauczaniem Jezusa. A po drugie, chodzili za Nim, żeby znaleźć uzdrowienie z chorób. Więc kiedy myślę dzisiaj o głoszeniu Ewangelii, te dwa czynniki muszą iść w parze.

Wielu ewangelizatorów w ogóle się tym nie zajmuje.

To prawda.

A Zieliński się uparł.

Uparł się, bo przeczytał Ewangelię i w nią wierzy. I uważa, że gdyby się na tym nie skupiał, to by nie był posłuszny Ewangelii. Jezus powiedział, że nie tylko On będzie działał cuda, ale że większe znaki będą czynić ci, którzy pójdą za Nim. Powiedział: „Idźcie i głoście Ewangelię”. I nigdy na tym nie skończył. Wielu kaznodziejów na tym kończy, na „głoście, nauczajcie”, ale Jezus zawsze, kiedy posyłał, mówił: „Róbcie to z mocą”. I w każdej z tych obietnic dodawał: „Uzdrawiajcie chorych, wskrzeszajcie umarłych, oczyszczajcie trędowatych” (por. Mt 10, 7–8). Zawsze to mówił.

Przecież inni czytali tę samą Ewangelię, skąd taka różnica w punktach skupienia?

To trzeba innych spytać. Ja jestem bardzo prosty. Mnie nie trzeba było jakiejś wielkiej teologii. Kiedy miałem piętnaście lat i po swoim nawróceniu przeczytałem Ewangelię, od razu stwierdziłem, że skoro Jezus tak powiedział, to trzeba za tym iść. Wiedziałem, że należy to robić, bo przecież przeczytałem o tym w Biblii. No i robiłem. Zacząłem się modlić za chorych, bez efektu na początku, ale po paru latach, po którejś swojej tysięcznej modlitwie nad kimś, kiedy położyłem na kogoś ręce, bo Pan Jezus mówi, żebyśmy kładli ręce na chorych w Jego imię, a oni odzyskają zdrowie, zobaczyłem, jak Pan Bóg uzdrowił w szkole panią woźną z jej problemów z kręgosłupem.

Wiem, że wiele razy o tym mówiłeś, ale opowiedz, jak to było, kiedy pierwszy raz po tylu latach w końcu zobaczyłeś owoce swojego działania.

To było frustrujące chodzić po ulicach i zaczepiać ludzi, zwłaszcza gdy się jest nieśmiałym chłopakiem, bo taki byłem. Wystąpienia publiczne to była najbardziej znienawidzona rzecz w moim życiu. Nie występowałem w szkole, nawet w teatrzykach, mimo że wszyscy występowali. Po tamtym spotkaniu z Panem Jezusem, tym pierwszym prawdziwym, miałem pragnienie, aby wszyscy tego doświadczyli. I otrzymałem odwagę, która nie była moją własną. Przeczytałem w Ewangelii o tym, że mamy głosić i uzdrawiać, więc zacząłem modlić się za chorych wszędzie, gdzie akurat byłem. To nie było tak, że ktoś mnie dokądś zapraszał, bo niby dokąd miał mnie ktoś zaprosić.

Na początku pewnie nikt nie wiedział, że jakiś chłopak chodzi po mieście i modli się za chorych…

Do tego dzieciak. Chodziłem więc po szpitalach i modliłem się, czasami na zakupach, kiedy widziałem, że ktoś kuleje, zaczepiałem go i mówiłem, że wierzę, że Pan Jezus może go uzdrowić, i pytałem, czy mogę się za niego pomodlić. Wiele osób mówiło mi, że to było niesamowite, iż mając te naście lat, robiłem to przez cztery czy nawet pięć lat bez efektu i mimo wszystko nie odpuszczałem. Też mi się dziś wydaje, że to jest dość niezwykłe, ale dla mnie to dowód, że to nie mogło wychodzić tylko ode mnie. Gdyby było ode mnie, dawno bym to zostawił.

FRAGMENT KSIĄŻKI "Znam Kościół, który żyje". CAŁOŚĆ DO KUPIENIA W NASZEJ KSIĘGARNI!

CZYTAJ DALEJ

Biblia nauczycielką miłości bliźniego

2024-04-24 11:24

Ks. Wojciech Kania/Niedziela

Kolejnym przystankiem na trasie peregrynacji relikwii bł. Rodziny Ulmów była bazylika katedralna w Sandomierzu. Na wspólnej modlitwie zgromadzili się kapłani oraz wierni z rejonu sandomierskiego.

Uroczystego wprowadzenia relikwii do świątyni dokonał ks. Jacek Marchewka. Następnie wierni uczestniczyli w modlitwie różańcowej w intencji rodzin oraz mieli możliwość wysłuchania wykładu ks. dr. Michała Powęski pt. „Biblia w rodzinie Ulmów”. Prelegent podkreślał, że Pismo Święte w życiu Rodziny Ulmów miało bardzo ważne znaczenie.

CZYTAJ DALEJ

Reklama

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję