Reklama

Kościół nad Odrą i Bałtykiem

Trzebieski organista

Niedziela szczecińsko-kamieńska 48/2012, str. 6

[ TEMATY ]

organista

Trzebież

Ks. Robert Gołębiowski

Kazimierz Alksnin – organista z Trzebieży

Kazimierz Alksnin – organista z Trzebieży

Bądź na bieżąco!

Zapisz się do newslettera

Wędrując po zachodniopomorskiej ziemi, co chwilę odnajdujemy nie tylko bogate dziedzictwo minionych wieków, ale przede wszystkim życiorysy wielu osób, które fascynują swym człowieczeństwem i historią losów. Doskonale wiemy, że większość przybyłych nad Odrę i Bałtyk wysiedleńców swoją ojcowiznę pozostawiło daleko na wschodniej ziemi. Ich dzieje życia wielokrotnie posłużyłyby jako kanwa wzruszających powieści czy niejednego wartościowego filmu dokumentalnego. W tej niezwykłej wędrówce zaproszony przez ks. Mieczysława Wdowiaka, proboszcza w Trzebieży, dotarłem do tej malowniczo położonej nad Zalewem Szczecińskim miejscowości, by wsłuchać się w opowieść życia mającego już prawie 90 lat Kazimierza Alksnina, długoletniego organisty i z pewnością najstarszego stażem w naszej archidiecezji.

Dom Bogiem silny

Reklama

- Moje życie rozpoczęło się na dalekiej ziemi białoruskiej w Puzyrach, niedaleko Brasławia. Pan Bóg obdarzył naszych kochanych rodziców siedmiorgiem dzieci. Wzrastaliśmy razem w ubogiej rodzinie, gdyż ojciec pracował na kolei, ale jego zarobki nie wystarczały na utrzymanie tak licznej rodziny, o którą troszczyła się nasza mama. Mieliśmy 1,72 ha ziemi i to pozwalało nam na przetrwanie, choć często na stole pojawiał się sam bochenek chleba albo kilka ziemniaków, które musiały wystarczyć do wyżywienia gromadki dzieci. Ale tym, co było najcenniejsze, to atmosfera domu rodzinnego, w którym dominowała wzajemna miłość, szacunek, pomoc, a najbardziej wiara w Boga, którą nam zaszczepili rodzice. Codziennie była wspólna modlitwa, zawsze Msza św. stała na pierwszym miejscu, a troska o kościół była czymś tak naturalnym. Wzrastaliśmy także w głębokim patriotyzmie zaszczepianym przez rodziców oraz w harcerstwie. W tej to atmosferze zrodził się mój talent muzyczny. Od małego dziecka lubiłem grać na różnych instrumentach, najpierw na organkach ustnych, bałałajce, gitarze i skrzypcach. Co ciekawe, nie odziedziczyłem tych zdolności po rodzicach. Zostałem w pewnym momencie dostrzeżony przez naszego organistę z Brasławia, który prowadził u nas chór i zaprosił mnie, bym u niego terminował. Jednak nie nauczyłem się przy nim za dużo, dlatego wyjechałem do Szarkowszczyzny, do bardzo dobrego organisty Jana Kobiałki, który przez dwa lata przygotował mnie do grania. W 1943 r. trafiłem do Opsy, gdzie zastępowałem starszego już organistę. Wielkim przeżyciem dla mnie, dwudziestolatka, było stworzenie pierwszego chóru. Znalazłem chętnych i przygotowaliśmy na Boże Narodzenie 4 kolędy, które zostały entuzjastycznie przyjęte przez księdza proboszcza i parafian. Nie ukrywam, że była to dla mnie ogromna satysfakcja i potwierdzenie, że to jest moja droga życia.

Pomóż w rozwoju naszego portalu

Wspieram

Trudne lata wojny

Reklama

Czas II wojny światowej był dla mnie, jak i dla wszystkich najbliższych niełatwym okresem. Byłem młodym człowiekiem, który chciał dalej rozwijać się w kierunku organisty. Jednak wiosną 1944 r. przyszło powołanie do Armii Krajowej. Wcielony do partyzantki, jako cel mieliśmy walczyć z partyzantką rosyjską, która siała spustoszenie, grabiąc wioski i zabijając wielu ludzi. Nasza droga bojowa wiodła aż do Wilna, gdzie pamiętam walki w obronie Ostrej Bramy. Niestety, zostaliśmy schwytani i wywiezieni na roboty do Kaługi. Tam do stycznia 1945 r. ciężko pracowaliśmy w lasach. Po drodze przyszła choroba, byłem bardzo słaby, dlatego wraz z kolegami podjęliśmy dramatyczną decyzję ucieczki z obozu, aby szukać możliwości dostania się na front. Uciekliśmy w stronę Moskwy, gdzie dotarliśmy po długiej wędrówce. Ponownie zostaliśmy złapani i uwięzieni w więzieniu. Umieszczono nas w karcerze, w zimnie, gdzie trzeba było cały czas stać, aby nie zamarznąć. Później szybko przeprowadzono proces, który zakończył się wyrokiem śmierci, zamienionym jednak na 10 lat ciężkich prac. Uratowało nas zakończenie wojny i ułaskawienie. Ale nie była to prawdziwa wolność. Wracając do domu, byłem szykanowany, a w Puzyrach u rodziców czekali już Rosjanie, by dalej rozliczać nas za czas partyzantki. Zamiast mnie, zabrali ojca i młodszego brata, a ja uciekłem do Szarkowszczyzny, gdzie mogłem spokojnie przez pół roku grać znowu w miejscowym kościele. Tam otrzymałem propozycję, by pojechać do Damasławka w Wielkopolsce, dokąd trafiła moja siostra. Grałem tam do listopada 1946 r., kiedy to przesiedlona repatrianckimi transportami rodzina zaprosiła mnie do Trzebieży, by tutaj wreszcie rozpocząć spokojne powojenne życie.

Miłość do Trzebieży

Moja historia trzebieska rozpoczęła się 15 listopada 1946 r. Równocześnie zacząłem pisać, jak się okazało, długoletnie karty grania na organach w naszym kościele parafialnym. Ważnym wydarzeniem w moim życiu był ślub z żoną Elżbietą, która także doświadczyła gehenny wojny poprzez zesłanie na 6 lat na nieludzką, syberyjską ziemię. Z wielkim wzruszeniem w sercu wspominam wszystkich księży, którzy pracowali u nas. Obdarzyli mnie ogromnym kredytem zaufania i jestem im wdzięczny za życzliwość i okazaną wyrozumiałość. Samo granie na organach nie wystarczyłoby mi jednak do utrzymania rodziny, dlatego jak niemal wszyscy w Trzebieży wdrożyłem się w zawód rybaka, który stał się dla mnie nowym wyzwaniem, ale który bardzo polubiłem, gdyż dawał mi możliwość kontaktu z naturą stworzoną przez Pana Boga. Jednak z różnych rodzinnych przyczyn w ciągu tych lat opuszczałem Trzebież i pracowałem jako organista w kilku parafiach w całej Polsce. Przez 2 lata przyszło mi pracować w Ośnie Lubuskim, później w Czulicach na Podkarpaciu oraz w sanktuarium w Niechobrzu k. Boguchwały. Przebywałem tam raz 3 lata, za drugim razem 5 lat i wydawało się, że będzie to już moje miejsce do końca życia, jednak przychodzące na świat dzieci, w sumie czwórka, i brak stabilizacji życia sprawiły, że miłość do Trzebieży zwyciężyła i tutaj już pracowałem aż do przejścia na emeryturę w 1983 r.

Niedziela - godz. 12

Dziękuję Panu Bogu za to, że w takim wieku obdarzył mnie jeszcze dobrym zdrowiem. To pozwala mi dotąd czynnie uczestniczyć w życiu parafii, grając już tylko na jednej niedzielnej Mszy św. o godz. 12. Jest to dla mnie czas święty. Nie wyobrażam sobie nic innego jak służenie Bogu poprzez dar, którym mnie obdarzył od dziecka. Mam także dużą satysfakcję, że wszędzie gdziekolwiek pracowałem, założyłem chór. Pamiętam dotąd większość moich chórzystów - wspaniali ludzie. Niestety, i to mówię z bólem serca, nie wychowałem żadnego organisty. Cóż, takie może czasy niesprzyjające muzyce kościelnej.

* * *

Słuchając opowieści pana Kazimierza, z każdą chwilą byłem zafascynowany jego pogodą ducha, radością serca mimo dotkliwych życiowych przeżyć. We wszystkim przebija silna wiara w Boga i chęć służenia człowiekowi. Postać trzebieskiego organisty jest dla potomnych wspaniałym wzorcem osobowościowym. Niech więc Pan Bóg darzy jeszcze długo pana Kazimierza zdrowiem, by wytrwale służył swoim talentem Kościołowi!

2012-12-31 00:00

Oceń: 0 0

Reklama

Wybrane dla Ciebie

Rozważania na niedzielę ks. Mariusza Rosika: Samarytanie w sercu Argentyny

2025-07-07 14:58

[ TEMATY ]

rozważania

Ks. Mariusz Rosik

źródło: pixabay.com

W książce pt. "Jezuita. Papież Franciszek" dwoje argentyńskich dziennikarzy przedstawiło zapis wielogodzinnych rozmów przez dwa lata prowadzonych z prymasem Argentyny kardynałem Bergoglio. Książka jest bardzo osobista i odsłaniająca nie tylko fakty biograficzne papieża, ale nade wszystko jego wrażliwość, sposób postrzegania świata, odwagę i bezkompromisowość w podążaniu za Bogiem, któremu on ufa i który jemu zaufał.

Odpowiadając na wiele pytań kardynał powtarza, że utrata poczucia grzechu utrudnia spotkanie z Bogiem. Mówi, że są ludzie, którzy uważają się za sprawiedliwych, na swój sposób przyjmują katechezę, wiarę chrześcijańską, ale nie mają doświadczenia bycia zbawionymi. „Bo co innego – tłumaczy – gdy ktoś opowiada, że pewien chłopak topił się w rzece i jakaś osoba rzuciła mu się na ratunek, co innego, gdy to widzę, a jeszcze co innego, gdy to ja jestem tą osoba, która się topi i ktoś mnie ratuje. Są osoby, którym ktoś opowiedział, co się działo z chłopcem. One jednak same tego nie widziały, nie doświadczyły więc na własnej skórze, co to oznacza. Myślę, że tylko wielcy grzesznicy mają taką łaskę. Mam zwyczaj powtarzać za św. Pawłem, że chlubić się możemy tylko z naszych słabości” – mówił przyszły papież Franciszek.
CZYTAJ DALEJ

Św. Teresa od Jezusa z Andów: tysiące ludzi dziękują jej za pomoc w otrzymaniu łask

[ TEMATY ]

świadectwo

święci

Bliżej Życia z wiarą

pl.wikipedia.org

Św. Teresa od Jezusa z Andów

Św. Teresa od Jezusa z Andów

Wystarczyło jej niespełna dwadzieścia lat, by zostać świętą. Każdego roku tysiące ludzi dziękują jej za pomoc w otrzymaniu łask.

Pierwsza Chilijka wyniesiona do chwały ołtarza – Juana Enriquetta Josefina de los Sagrados Corazones Fernández Solar, lepiej znana jako św. Teresa od Jezusa z Andów. Urodzona 13 lipca 1900 r. w zamożnej rodzinie, rozpieszczana przez rodziców, mogła wieść życie księżniczki z bajki, lecz wolała poświęcić wszystko dla Jezusa. Dla Niego zmieniła nawet swój porywczy charakter. Jaki był efekt tego poświęcenia? Dostąpiła chwały ołtarzy, a teraz jest jednym z najskuteczniejszych orędowników w niebie – do poświęconego jej sanktuarium każdego dnia napływają podziękowania za łaski, które dzięki niej zostały wyproszone. Jednym z najbardziej spektakularnych cudów za wstawiennictwem chilijskiej świętej było „wskrzeszenie” pewnej nastolatki.
CZYTAJ DALEJ

Lycarion May błogosławiony: przykład pokoju w podzielonym świecie

2025-07-13 09:22

[ TEMATY ]

Bł. Lycarion May

Vatican Media

Błogosławiony Lycarion May

Błogosławiony Lycarion May

Naśladował Jezusa, poświęcając się delikatnemu dziełu wychowania, promocji ludzkiej i formacji chrześcijańskiej, z troską otaczając tych, którzy zostali mu powierzeni i przyjmując krzyż: tak kardynał Marcello Semeraro, prefekt Dykasterii Spraw Kanonizacyjnych, podsumował życie i duchowe dziedzictwo marysty Lycariona Maya (znanego w świecie jako François Benjamin), który 12 lipca został beatyfikowany w parafii św. Franciszka Salezego w Barcelonie.

Przewodnicząc obrzędowi w imieniu Leona XIV, kardynał Semeraro przypomniał tzw „Tragiczny Tydzień” w katalońskim mieście: pod koniec lipca 1909 roku ludność zbuntowała się przeciwko obowiązkowemu poborowi zarządzonemu przez rząd hiszpański. Kościoły, klasztory i katolickie instytucje edukacyjne stały się celem aktów przemocy – tak bardzo, że w nocy z 26 na 27 lipca szkoła braci marystów została podpalona, a następnego ranka zakonnicy zostali zastrzeleni. Brat Lycarion – znany jako gorliwy i odważny zakonnik, oddany chrześcijańskiemu wychowaniu dzieci – był pierwszym, który stracił życie, a jego ciało zostało zmasakrowane kamieniami i maczetą z powodu odium fidei (nienawiści do wiary).
CZYTAJ DALEJ

Reklama

Najczęściej czytane

REKLAMA

W związku z tym, iż od dnia 25 maja 2018 roku obowiązuje Rozporządzenie Parlamentu Europejskiego i Rady (UE) 2016/679 z dnia 27 kwietnia 2016r. w sprawie ochrony osób fizycznych w związku z przetwarzaniem danych osobowych i w sprawie swobodnego przepływu takich danych oraz uchylenia Dyrektywy 95/46/WE (ogólne rozporządzenie o ochronie danych) uprzejmie Państwa informujemy, iż nasza organizacja, mając szczególnie na względzie bezpieczeństwo danych osobowych, które przetwarza, wdrożyła System Zarządzania Bezpieczeństwem Informacji w rozumieniu odpowiednich polityk ochrony danych (zgodnie z art. 24 ust. 2 przedmiotowego rozporządzenia ogólnego). W celu dochowania należytej staranności w kontekście ochrony danych osobowych, Zarząd Instytutu NIEDZIELA wyznaczył w organizacji Inspektora Ochrony Danych.
Więcej o polityce prywatności czytaj TUTAJ.

Akceptuję