Zaraz po ślubie Agnieszka i Jacek Rawiccy polecieli do USA, żeby pozamykać sprawy zawodowe. Chcieli czym prędzej wrócić do Polski. Zamierzali założyć rodzinę w ojczyźnie, przy bliskich i wspólnocie neokatechumenalnej, w której się formowali. – Bóg chciał inaczej – mówi Agnieszka, tuląc w ramionach 3-miesięczną Faustynkę.
Nic mnie już nie czeka
Agnieszka i Jacek poznali się 13 lat temu na spotkaniu wspólnotowym we wrocławskiej parafii. Tuż przed Bożym Narodzeniem Jacek odwiedzał Polskę w ramach 2-tygodniowego urlopu. Na co dzień mieszkał w stanie New Jersey w USA, gdzie pracował jako analityk finansowy.
Pomóż w rozwoju naszego portalu
Agnieszka w neokatechumenacie znalazła się nie przez przypadek. Boży palec – jak mówi – wskazał jej miejsce odbudowy życia po utracie męża w wieku 25 lat. – Owdowiałam jako młoda kobieta. Myślałam, że nic mnie już nie czeka. Wtedy zaproszono mnie na katechezy w naszej parafii – wspomina.
Młodzi poznali się w grudniowy wieczór, po Eucharystii. Zauroczenie nie przyszło od razu. – Odmówiłam Jackowi spotkania... Nawet dwa razy! Ciągle jednak go gdzieś widywałam, a gdy pojawił się na wspólnotowej „domówce”, zaczęłam pytać Boga, co On chce mi przez to powiedzieć. Od tego momentu nawiązała się między nami relacja – opowiada.
Reklama
Po 3 miesiącach związku na odległość Agnieszka przyleciała na 2 tygodnie do Nowego Jorku, żeby się spotkać ze swoją sympatią. – Wkrótce po tym zaręczyliśmy się, ale ponieważ zaczęły się pojawiać wątpliwości, chodziliśmy na codzienną Mszę św. w intencji rozeznania woli Bożej. Mówiliśmy Bogu: „Zniszcz ten związek albo go scementuj” – wspomina Jacek. – Po kilku tygodniach Pan Bóg dał nam odczuć, że chce, byśmy założyli rodzinę. Wzięliśmy ślub we Wrocławiu w święto Świętej Rodziny, rok po naszym pierwszym spotkaniu.
Tęsknoty
Po radosnym ślubie i weselu przyszedł czas na wyjazd do New Jersey. Podróż, która miała się skończyć po kilku tygodniach – bo chodziło tylko o zamknięcie spraw zawodowych i urzędowych – trwała... 10 lat. – A ja tak bardzo tęskniłam za krajem... Nic jednak nie wskazywało na to, że Pan Bóg otwiera nam drogę powrotu – wspomina Agnieszka. To wtedy przeżywała najtrudniejszy czas w życiu. – Przez 4 lata walczyłam z Bogiem. Po każdym pobycie wakacyjnym w Polsce pojawiało się cierpienie – zaznacza. Przełom przyszedł wraz z akceptacją rzeczywistości. – Gdy przestałam się boksować z Bogiem, nastały pokój i radość. Oddałam moje tęsknoty Panu i poddałam się Jego woli. Rodziły się nasze kolejne dzieci, kupiliśmy duży dom na przedmieściach. Przyjęłam fakt, że może zostaniemy w Stanach na zawsze – wyjaśnia kobieta.
I przyszła Maryja
– Pewnego dnia, gdy sprzątaliśmy liście w ogrodzie, nasz najstarszy syn – wtedy 6-letni Mateusz powiedział nam, że widział Matkę Bożą. To, w jaki sposób o tym opowiadał, było niezwykłe! Odczytaliśmy to jako wezwanie do nawiązania głębszej bliskości z Maryją – podkreśla Agnieszka.
Reklama
Małżonkowie zaczęli jeździć do amerykańskiej Częstochowy w Pensylwanii w pierwsze soboty miesiąca. Całą rodziną oddali się w niewolę Matce Bożej. Odmawiali Różaniec. Jak najczęściej łączyli się też z Jasną Górą, skąd były transmitowane pierwszosobotnie zawierzenia. Maryja stała się opiekunką ich domu i zanosiła prośby rodziny przed tron Ojca. Małżonkowie modlili się np. o zmianę pracy dla Jacka na taką, która pozwoliłaby mu spędzać więcej czasu w domu. Matka Boża przyszła z pomocą. Po krótkim czasie Jacek dostał nową ofertę na lepszych warunkach.
– Całym sercem kochałam też adorację. Któregoś dnia poczułam w sercu przynaglenie, żeby wsiąść w samochód i pojechać do kościoła na modlitwę. Miałam wewnętrzne przekonanie, że Pan Bóg tego chce – opowiada kobieta. – Gdy klęczałam przed Najświętszym Sakramentem, usłyszałam bardzo wyraźnie: „Polska na was czeka”. Wracałam do domu ze łzami w oczach, wiedząc, że to wezwanie z nieba – mówi.
Najpierw słuchać Boga
– Podążając za wolą Bożą, otrzymuje się więcej, niż można przypuszczać – podkreśla Jacek, który wkrótce po tym zdarzeniu dostał propozycję pracy w Polsce. Para, widząc, że Bóg otwiera im możliwość powrotu do kraju, wystawiła na sprzedaż dom w New Jersey – dokładnie 3 maja, w święto Najświętszej Maryi Panny Królowej Polski. Amerykańskim zwyczajem rodzina opuściła dom, by w tym czasie mogły go oglądać zainteresowane kupnem osoby. Dokąd pojechali państwo Rawiccy ze swoimi dziećmi? Do amerykańskiej Częstochowy. Tuż po weekendzie przyszły dwie oferty kupna.
Reklama
Agnieszka i Jacek cieszyli się z perspektywy zmian. – Wolą Bożą było nie wracać do rodzinnego Wrocławia, ponieważ otrzymana praca czekała w Krakowie. Przyszło też światło, gdzie mamy mieszkać. Będąc jeszcze w Stanach, kilka lat wcześniej, dowiedzieliśmy się o pewnym podkrakowskim osiedlu. Pamiętam, jak czytając o nim, pomyślałam: „Och, jak wspaniale byłoby na takim osiedlu mieszkać”. Minęły 2 lata i możliwość zamieszkania tam stała się realna! – wspomina Agnieszka. – Zainteresowani jednym z mających powstać domów, zadzwoniliśmy do dewelopera, który powiedział, że „właśnie wylewamy fundamenty pod ten dom” – dodaje Jacek.
Nieoczekiwane dary
Na kilka miesięcy przed wylotem Rawiccy przywitali na świecie szóstą pociechę, Marię Różę – dziewczynkę z zespołem Downa, która, jak mówią rodzice, jest najspokojniejszym i najradośniejszym dzieckiem. – Wierzymy, że to dzięki wstawiennictwu Matki Bożej, gdy córka była jeszcze w moim łonie, Róża urodziła się bez wad wrodzonych! – zaznacza Agnieszka. Po przyjeździe do Polski przyszedł dar kolejnej – nieoczekiwanej ciąży. – Mówiłam Panu, że chciałabym podreperować zdrowie. Miałam zaplanowane wizyty u różnych lekarzy. Powiedziałam: „Teraz chciałabym trochę przerwy, ale niech stanie się Twoja wola”. I Pan wysłuchał próśb, zgodnie ze swoim zamiarem – dzieli się młoda mama. Rawiccy 3 miesiące temu przywitali na świecie Faustynkę. To ich pierwsze dziecko urodzone w Polsce, i to w dodatku w domu.
Minęły 2 lata od przylotu rodziny do Polski. Pan uczynił wszystko nowe. Rawiccy chcieli wrócić do Wrocławia – zamieszkali na wsi pod Krakowem. Szukali wspólnoty neokatechumenalnej – Bóg dał im Kościół Domowy, a w kręgu wszystkie rodziny zawierzone Matce Bożej. Wskazał też konkretną parafię, w której chłopcy posługują przy ołtarzu. Zaprowadził ich do nowych przyjaciół. – Sami byśmy tego wszystkiego nie wymyślili – mówi z niedowierzaniem Agnieszka i dodaje: – Warto dać się poprowadzić. Wszystko pod niebem ma swój czas.